Strony

sobota, 16 maja 2015

Jadę tam, by stać się narzędziem zemsty




Autobusem jadą przeważnie handlarki. Są w drodze po nową partię towaru. Między nimi łatwiej się ukryć. W chwili wyjazdu z Machaczkały świeciło słońce. Po drodze niebo nabiera szarej, a drzewa czarnej barwy. Po stracie ukochanego, Chadidża jedzie do Moskwy. Najwyższy chce, by stała się narzędziem zemsty.



Rosyjska pisarka, Marina Achmedowa krok po kroku opowiada o losach swojej bohaterki. Prześwietla jej duszę i serce. Tłumaczy jej motywy, ofiarę złożoną z życia. Pomaga nam zrozumieć, skąd biorą się muzułmańskie kobiety samobójczynie i terrorystki.



Fragment powieści "Musiałam umrzeć"



Autorka: Marina Achmedowa












Nie wiem, ile potrwa ta droga. Ale nie może być tak niezmierzona jak wieczność. Ciągle śpię, a gdy się budzę, to widok przez okno autobusu przeraża mnie jeszcze bardziej. Mijamy nieznane miasta. Drzewa stają się coraz wyższe. Śniła mi się zielona nitka z dywanu, rozciągnięta pomiędzy Nagą Górą w naszej wsi a autobusem. Im dalej autobus odjeżdżał, tym bardziej nitka się naprężała. Jeszcze trochę – i się zerwie. Po co ci wszyscy ludzie tam jadą? Za oknem jest brzydko i zimno. Nigdy nie widziałam takiego brzydkiego szarego nieba. Ziemia, przez którą przejeżdżamy, wydaje mi się
obca – nie poznaję jej. Śniło mi się, że leżę w naszym sadzie pod zieloną jabłonią. Ciepła ziemia grzeje mnie w plecy. Widzę babcię, jak idzie, opierając się na lasce.

Allachu, co się ze mną dzieje? Dlaczego ciągle chce mi się spać?

Babcia idzie w moją stronę. Uśmiecha się. Jest taka ładna. Słyszę długi sygnał w komórce. Dzwonię do cioci Zuchry.

– Nie chcę cię widzieć! – krzyczy ciocia. – Okryłaś nas hańbą! Wyrzekliśmy się ciebie i nie chcemy więcej znać! Twoja babcia umarła! Wołała cię przed śmiercią! Później poprosiła o mleko, wypiła je i umarła! To ty ją zabiłaś!

Dziadek tak mocno kaszlał, więc myślałam, że umrze pierwszy. I dlatego sądziłam, że muszę kochać go bardziej, na babcię przyjdzie jeszcze czas, gdy dziadka zabraknie. Ale babcia wypiła mleko i umarła, a ja nie zdążyłam jej pokochać.

Za to kocham ją teraz. Śniło mi się, że babcia leży na podłodze, w korytarzu. Tam, gdzie leżała przed śmiercią moja matka. Z góry przez szparę w dachu pada na nią słoneczne światło. Babcia prosi o gorące mleko. Na jej piersiach siedzi anioł śmierci Azrael. Przyszedł po nią, tak jak przyjdzie po nas wszystkich.

Mleko jest tak gorące, że z filiżanki unosi się para. Babcia chciwie je łyka. Unosi oczy ku szparze – tam skąd bije słońce. Otwiera usta, a z nich wydobywa się mleczna para. Azrael ją chwyta i odlatuje. Z podwórza dobiega skrzypienie kamienia szlifierskiego. Co za nieprzyjemny dźwięk.

Obudziłam się. To autobus tak skrzypiał.




Po eksplozji w moskiewskim metrze, po wybuchu autobusu w Wołgogradzie Rosję ogarnął paniczny strach przed przybywającymi z Kaukazu terrorystkami samobójczyniami. Za kobietami podejrzanymi o kontakty z ekstremistami muzułmańskimi rozesłano listy gończe.




Myślę, że teraz starczy mi sił. Starczy mi sił, dlatego że może nie starczyć czasu. Otworzyłam torebkę i wyjęłam z niej kartkę. Rozłożyłam ją i pocałowałam słowa napisane ręką Machacza. Obok mnie siedzi mężczyzna – tamten, który pytał, czy jestem gotowa stać się narzędziem zemsty. Teraz wygląda inaczej. Jest ogolony, ma na sobie garnitur i niebieską koszulę. Pachnie wodą kolońską. Mdli mnie od mocnych zapachów.

„Nie myśl, że mnie już nie ma. Jestem i zawsze będę. Nie mogę ci niczego wyjaśnić – zostało mało czasu. Jedyne, czego żałuję, to tego, że cię ze sobą związałem. Powinienem był dać ci spokój. Ale nie potrafiłem. Jeśli mnie kochasz, idź do mojej matki. Powinna cię przyjąć jako wdowę po mnie. I pogódź się ze swoją rodziną. Słyszysz? Pogódź się z nimi za wszelką cenę. Zostawiam ci pieniądze, wziąłem je również od ojca, ale wystarczy ci ich na długo. Przekaż część Arifowi Efendi, żeby mógł wykupić moje ciało. Nie zostawaj sama, idź do krewnych. A ja zawsze będę przy tobie. Machacz”.

Serce tłucze mi się pod ubraniem. Chcę odejść. Natychmiast, zaraz. Nie wytrzymam jeszcze paru dni. Parę dni to wieczność. Każda sekunda jest jak nóż, który przeszywa mi serce. Chcę natychmiast zostać narzędziem zemsty.

Przepraszam cię, Machacz, że nie zdołałam spełnić twojej prośby. Babcia umarła. Ciocia Zuchra wyrzekła się mnie. A twoja matka… Upadłam przed nią na kolana – to było przed tamtym domem z kolumnami. A ona nie wpuściła mnie za próg. Nigdy ci nie wybaczy, Machacz. Wyrzekła się twojego ciała. Sam jesteś sobie winien, Machacz. Ja przecież nie jestem winna! Dokąd miałam iść? Wszyscy się ode mnie odwrócili. Babcia umarła. Dziadek do końca swoich dni musiałby żyć z piętnem hańby. Wioskowe plotkarki otwarcie wytykałyby mnie palcami. Ciocia Zuchra może by mnie przyjęła – okrytą wstydem, z dzieckiem. Ale ona i wujek Wagab nie mogli przyjąć wdowy po tobie, ponieważ wujek pracuje w milicji. Zabiłeś własnego ojca, Machacz. Nie wiem, w imię czego to zrobiłeś. Nie osądzam cię, Machacz, ty wiesz lepiej. Ale miałeś wybór – zabić albo nie. A może nie miałeś wyboru, nie wiem. Nigdy już się nie dowiem – nie starczyło ci czasu, żeby mi wszystko wyjaśnić. Ale czy ja miałam wybór, Machacz? Nie zostawiłeś mi wyboru, o niczym nie decydowałam sama. Wróciłam do domu Arifa Efendi. Tam mnie przyjęli jak kogoś bliskiego. Nie zapytałeś mnie przecież, czy chcę z nimi żyć. Nie miałam już dokąd pójść.

Czy sama dałabym radę zabrać twoje ciało z kostnicy? Przypomnij sobie, Machacz, jak razem z Arifem Efendi staliśmy pod stalową bramą kostnicy. Jak było ciemno. Jak szczekały psy. Czekałam na ciebie, jakbyś żył. Nie wierzyłam. To jakaś pomyłka, powtarzałam w myślach. On żyje, żyje, uspokajałam się. Przypomnij sobie, jak przyjechała ciężarówka, która przywiozła twoje ciało. Staliśmy pod bramą. Było ciemno. Paliły się tylko światła samochodu. Arif Efendi dał pieniądze strażnikom. Dał im tamte pieniądze, które mi zostawiłeś. Wpuszczono nas za bramę. Szłam za ciężarówką i nie mogłam oddychać. Nie wierzyłam, Machacz, do ostatniej chwili nie wierzyłam. Idąc za ciężarówką, wybierałam twój numer w komórce. Byłeś niedostępny. Ale wybierałam twój numer na nowo, bo nie wierzyłam, nie mogłam uwierzyć. Później ciężarówka zatrzymała się przy marmurowych stopniach prowadzących do kostnicy, a one tak dziwnie błyszczały w ciemności. Gdy podniesiono brezent, zobaczyłam twoje nogi. Twoje gołe nogi. Zawsze bym je poznała. Poznałabym je wśród stu milionów innych. Czyż nie krzyknęłam wtedy? Widziałam, jak cię wyciągnęli, zawiniętego w nasz koc! Tym kocem się przykrywaliśmy. Wyciągnęli cię, zawiniętego w nasz koc, i położyli na białych marmurowych stopniach. Pamiętasz, jak krzyknęłam, gdy zobaczyłam twoją siną twarz i otwarte oczy. Co oni z tobą zrobili, Machacz? Dlaczego tak patrzysz? Co oni ci zrobili? Pamiętasz, jak się bałeś? Patrzyłeś na mnie nieruchomym wzrokiem, bałeś się, a mnie pękało serce z litości nad tobą. W twoich oczach widziałam pytanie: „Co ja tu robię w tej kostnicy?”. Zawsze byłeś taki przystojny i modnie ubrany, Machacz. Pamiętasz, jak się rzuciłam, żeby cię objąć? A oni mnie przepędzili jak psa! Jakbyś nie należał do mnie, ale do nich! Jakby mieli do ciebie prawo! Jakbym była złodziejką, która chce im ciebie ukraść.




Wołgograd, październik 2013 roku. Autobus linii 29. 6 ofiar śmiertelnych, ponad 40 rannych. Zamachu dokonała
przybyła z Dagestanu kobieta terrorystka. 



Przynieśli nosze i położyli cię na nich. Krzyczałam i płakałam, a Arif Efendi poprosił ich, żeby cię nie kroili, tylko pozwolili nam pochować twoje ciało. Ale oni odmówili. Powiedzieli, że takie są przepisy. Kto je wymyślił?

Pamiętasz, jak koc się odchylił, gdy podnosili nosze? Czemu zdjęli ci sweter? Dlaczego miałeś taką siną skórę? Co oni ci zrobili? Dlaczego tak na mnie patrzyłeś? Nigdy przedtem tak na mnie nie patrzyłeś!

Później zemdlałam. I wiem na pewno, że wtedy nasze dziecko umarło. Nie mogło żyć. Umarło, gdy leżałam bez czucia. I wszystko się skończyło. Wiedziałam, że to koniec.

Teraz będziesz mnie oskarżać? Teraz chcesz mi zarzucić, że dokonałam niewłaściwego wyboru? Czemu tak mówisz, Machacz? Przecież wiesz, że nie miałam wyboru! Czy mogłam teraz odmówić Arifowi Efendi, który tak się o mnie zatroszczył? Który pojechał po twoje ciało, kiedy ono nie było już potrzebne nawet twojej matce? Który był dla mnie taki dobry i tylko raz mnie o coś poprosił. Czy mogłam mu odmówić, Machacz? Po tym wszystkim, co dla nas zrobił? To ty mnie do niego wysłałeś.Więc czy miałam jakiś wybór?



 *          *          *



Jadą z nami głównie kobiety – handlarki ubraniami. W przejściach stoją ich duże kraciaste torby. Mam na sobie czarną spódnicę zasłaniającą brzuch i biały golf. Droga, którą jedziemy jest całkiem płaska, nie taka jak tamta, która prowadzi do naszej wsi. Z jakiegoś powodu pamięć podsuwa mi widok białych kości wypadających spośród skał na drogę. Mężczyzna nazywa się Asłan, tak jak mój bratanek. 

Gdy wyjeżdżaliśmy z Machaczkały, była jesień, ale świeciło mocne słońce. Tutaj słońce się gdzieś schowało, jest tylko szare niebo i czarne drzewa. Za oknem przesuwają się małe miasteczka. Ranek zamienia się w dzień, a dzień w wieczór. Ciągle śpię. Ścierpły mi plecy od niewygodnego oparcia. 


Okno jest zamknięte, ale i tak czuję zimne powietrze i obcy zapach. Kiedy przyjedziemy?

Asłan odgrywa rolę mojego męża. Wszyscy tak właśnie myślą – że jest moim mężem. Przecież ciężarna kobieta nie wybrałaby się z obcym mężczyzną autobusem do Moskwy. Od czasu do czasu Asłan mnie pyta, czy nie chcę się napić wody albo czegoś zjeść. Zachowuje się bardzo uprzejmie, jak gdyby chciał spełnić każde moje życzenie.

Pachnie jedzeniem – smażonym kurczakiem, jajkami i ziemniakami. Mdli mnie od tych zapachów. Ścierpło mi całe ciało. Oto jaki obrót przybrało moje życie. Gdy zrobiło się całkiem ciemno, razem z innymi kobietami wyszłam za potrzebą. Odeszłyśmy kawałek od autobusu i przykucnęłyśmy na skraju drogi. Wokół było ciemno i cicho, słychać było tylko, jak siusiamy. Później wróciłyśmy do autobusu. Szłam ostatnia. Powiedziano nam, że podróż potrwa jeszcze cały dzień. Nie wytrzymam tej drogi. Ale nie mam wyboru. 

Gdybyście tylko wiedzieli, że jadę tam po to, by stać się narzędziem zemsty. Przez jakąś chwilę mam ochotę zdradzić to wszystkim, wykrzyczeć na cały autobus. Ale nie zrobię tego. Asłan uważnie mnie obserwuje. Jednak nie dlatego milczę. Nigdy nie krzyknę. Mogę krzyknąć, lecz milczę.


                                                           
                                                       *          *          *



Drugi dzień podróży był jeszcze trudniejszy. Siąpił deszcz.Okno zaparowało, więc nie widziałam ani domów, ani drzew. Przez okno przedostawało się tylko zamglone szare światło.

W nocy parę razy budził mnie ból pleców. Asłan nie spał. Ciągle patrzy przez okno. Siedzenie przy nim to prawdziwa męka. Bez przerwy się modlę. Proszę Allacha, żeby dał mi siły dotrwać do końca drogi. Modlitwa przynosi mi ulgę. Zasypiam. Budzę się i znowu modlę.

Na dworzec przyjechaliśmy wieczorem. Nie zdążyłam się rozejrzeć. Czekała już na nas jakaś para – mężczyzna i kobieta, ona podobna do Asi. Początkowo wzięłam ją za Asię, ale później zobaczyłam, że to nie ona.

Wsiedliśmy do samochodu i znowu ruszyliśmy w drogę. A więc to jest Moskwa, myślałam, patrząc przez okno. Ile świateł… Allachu, tylko piramidy egipskie mogą być tak wielkie jak te domy! Nie mogłam się oderwać od okna. Nigdy nie potrafiłabym żyć w takim mieście, bałabym się wyjść na ulicę – aż strach stanąć koło takich wielkich domów. Jakby się było mrówką, przed którą wznosi się nie dom, lecz góra. Aaach, westchnęłam, gdy przejeżdżaliśmy koło fontanny. Cóż to była za wspaniała fontanna! Przepiękne strumienie wody tryskały w górę, tworząc rozmaite figury. I w dodatku strumienie były różnokolorowe – czerwone, zielone! Samochody pędziły ulicami, aż mi się kręciło w głowie. Allachu, tyle dobra dałeś tym ludziom, a oni nadal są źli i chciwi. Ile jeszcze potrzebują, żeby się nasycić? Ile potrzebują, żeby przestali do nas przyjeżdżać i zabijać?

Czułam strach, ale nie mogłam się napatrzeć. Aaach, jakie kawiarnie i restauracje mijaliśmy – „Pijalnia czekolady”, „Coffee House”. Byłam ciekawa, co w nich podają. Pewnie trzeba być bardzo bogatym, że chodzić do takich restauracji, myślałam. Allachu, czego tym ludziom brakuje? Czego oni od nas chcą?

Podróż trwała koło godziny. Przejechaliśmy pod jakimś mostem, później jeszcze kawałek i miasto się skończyło. Zaczęła się szeroka droga.

Kobieta nawet ze mną nie rozmawiała. Ona też jest dziwna, jak Asia. Obie mają podobne spojrzenia. Była ubrana w dżinsy i skórzaną kurtkę. Ale i tak w jej obecności czułam się raźniej – mimo wszystko to kobieta.

W pewnej chwili zadałam sobie pytanie: co ja tu robię – z tymi obcymi mężczyznami, w tym strasznym, obcym miejscu? Pytanie przemknęło mi przez głowę i natychmiast znikło, ponieważ Allach nie pozostawia mnie bez odpowiedzi. Przyjechałaś tutaj po to, żeby stać się narzędziem zemsty, odparł mi Najwyższy z wysokości siedmiu niebios, a ja Go usłyszałam. Czyż nie prosiłam, by przerwał moje ziemskie życie i jak najprędzej podarował mi wieczność? On mnie usłyszał. Przez Arifa Efendi dał mi możliwość zasłużenia na wieczność. Wiem, czego ode mnie oczekują i ci mężczyźni, i Arif Efendi. I zrobię to, czego oczekują, ponieważ tego samego oczekuje ode mnie Najwyższy Allach. Wysłał tych braci, żeby przybliżyć mi wieczność. Allachu, jesteś tak miłosierny, szepczę, splatając przed sobą dłonie. Poruszę tylko jednym palcem i już osiągnę wieczność. Czy wieczność jest porównywalna z małym ruchem palca?








"Musiałam umrzeć"

Autor: Marina Achmedowa
Tłumaczenie: Aleksandra Stronka
Społeczny Instytut Wydawniczy "ZNAK"
2015

Książkę można zamówić w sklepie internetowym "Znak"
























*Marina Achmedowa (ur. 1977), rosyjska pisarka i dziennikarka. Jej reportaże ukazują się regularnie na łamach magazynu "Russkij Reportior". Najwięcej uwagi poświęca zagadnieniom Północnego Kaukazu, konfliktowi na Ukrainie, problematyce socjalnej. Ma na koncie liczne podróże dziennikarskie do najbardziej niebezpiecznych zakątków Dagestanu, Czeczenii, Ukrainy. Jest autorką kilku powieści przyjętych entuzjastycznie przez krytykę rosyjską. Jej proza wolna jest od rozbudowanej metaforyki, Achmedowa oszczędnym stylem potrafi pokazać opisywane przez siebie sytuacje z fotograficzną dokładnością. Jej książki ukazują się coraz częściej w tłumaczeniu na inne języki.









Jeszcze jeden fragment powieści Mariny Achmedowej na blogu "Media-w-Rosji":

Dagestan na niespokojnym, północnym Kaukazie. Rodzinna wioska. Wyjazd do miasta. Wstępny egzamin na studia kupiony za pieniądze. Świat jest niesprawiedliwy. Meczet. Nowi znajomi. Wieczorny namaz. Koraliki sznura modlitewnego przywiezionego z Mekki. Allach. Narzędzie zemsty. Człowiek jest stworzony z wody i z gliny. Rosyjska pisarka, Marina Achmedowa krok po kroku opowiada o losach swojej bohaterki Chadidży. Prześwietla jej duszę i serce. Tłumaczy jej motywy, ofiarę złożoną z życia. Pomaga nam zrozumieć, skąd biorą się muzułmańskie kobiety, samobójczynie i terrorystki.










Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz