Strony

piątek, 24 kwietnia 2015

Dlaczego Rosja przegrała wojnę na Ukrainie?



Wszczynając awanturę wojenną na wschodzie Ukrainy, Rosja sama ściągnęła na siebie klęskę. Życie w Donbasie nie było usłane różami, jednak państwo rosyjskie - pisze publicysta Oleg Kaszyn - pomogło przekształcić wschód Ukrainy w dymiącą ogniem Czeczenię. "Poszliśmy do Doniecka i Ługańska, bo…." - Rosja w żaden sposób nie potrafiła przedstawić uzasadnienia dla swych działań. To nie rozpad ZSRR okazał się największą katastrofą. Sama Rosja w obecnym kształcie jest dla siebie katastrofą i pozostanie nią na długo.



Autor: Oleg Kaszyn










Wszelkie hasła po to są hasłami, by je powtarzano, nie wymyśla się ich, by o nich debatować, jednak jeśli wziąć pod lupę ulubioną formułę Putina, iż rozpad ZSRR był "największą geopolityczną katastrofą XX wieku", można w niej odnaleźć pewne osobliwości.


Największa kastrofa?


Rozpad ZSRR nastąpił, gdy w pewnym momencie 15 republik uznało, iż wspólne i jedyne państwo nie jest już im potrzebne, i że od tej chwili mają zamiar funkcjonować samodzielnie, pod własną flagą, z własną walutą, armią i przejściami granicznymi zainstalowanym tam, gdzie niegdyś biegły granice czysto administracyjne. Co to za to katastrofa? Żadna. Być może Putin, miał na myśli kilka lokalnych wojen toczonych w czasach, gdy rozpadał się ZSRR, w Karabachu, Naddniestrzu, Tadżykistanie, Abchazji? Wojny są czymś złym, ale w XX wieku stoczono wiele bardziej krwawych konfliktów zbrojnych; z tego punktu widzenia trudno uznać rozpad ZSRR za katastrofę największą. Nikomu chyba nie przyjdzie do głowy, by katastrofą geopolityczną nazwać rozpad Jugosławii, choć wojowano tam zacieklej , niż w Karabachu. Weźmy też dla przykładu rozpad Czechosłowacji. Czy i w tym wypadku mamy do czynienia z katastrofą, choćby na małą skalę? Także nie. A rozpad Austro-Węgier? Przecież także wydarzył się w XX wieku. Więc którą z dwóch katastrof geopolitycznych uznać można za większą, naszą, czy austro-węgierską? I dlaczego?

Naszą. A to dlatego, iż nie należy nadużywać nieprzyjemnego terminu "geopolityka", stąd bierze się tylko zamieszanie. Katastroficzny rys 1991 roku nie polega na tym, iż Taszkent, Baku i Kijów stały się stolicami takimi, jak Moskwa. Z historycznych następstw 1991 roku, jedyne zasługujące bez naciągania na miano katastrofy, już wówczas, w takich tekstach jak "Rosja w zapaści", czy "Jak nam odbudować Rosję?" opisał Sołżenicyn. Pisarz określił Rosjan mianem największego na świecie narodu rozdzielonego.


Mniejszość narodowa


Ta sytuacja rzeczywiście była katastrofą. W Związku Radzieckim granice terytoriów zasiedlonych przez Rosjan nigdy nie pokrywały się z granicami RSFSR. Wprawdzie wszędzie prowadzono kampanie na rzecz rdzennych mieszkańców, a także walkę z "wielkopaństwowym szowinizmem", w większych republikach związkowych, przez cały okres istnienia władzy radzieckiej, istniały czysto rosyjskie enklawy - obwody, miasta, rejony. Dziesiątki milionów ludzi i całe pokolenia żyły na swej ziemi ojczystej, pozostając obywatelami państwa, którego stolicą była Moskwa, językiem państwowym, rosyjski. Ale w grudniu 1991 roku wszystko to się skończyło. Dla tych Rosjan Moskwa stała się stolicą obcego państwa. Rosja przekształciła się w oddzielne państwo, a sami Rosjanie w mniejszość narodową.  Nawet jeśli ich nie uciskano (choć jest to kwestia do dyskusji), to brakowało im doświadczenia w roli mniejszości narodowej.

Powinienem podkreślić, iż Federacja Rosyjska nie ma żadnego prawa moralnego, by domagać się monopolu na język rosyjski, lub ujmując tę kwestię szerzej, by być ojczyzną dla Rosjan z całego świata.  Federacja Rosyjska jest zaledwie jednym z kilkunastu odłamków pozostałych po rozpadzie ZSRR. Potem zadecydował przypadek, a może podejmowano świadome decyzje o charakterze politycznym - oprócz Rosji, żadne inne państwo poradzieckie, nie zapragnęło stać się ojczyzną także dla własnych Rosjan.

W poradzieckim słowniku politycznym zabrakło terminu "naród obywatelski". Wszystkie poradzieckie państwa, oprócz Rosji, zaczęły budować u siebie etniczne państwa narodowe. By podzielić się ojczyzną z Rosjanami, nie przyszło do głowy ani Kazachom, ani Ukraińcom, ani nikomu innemu. Sami Rosjanie także tego nie chcieli. Ale by funkcjonować w roli mniejszości również potrzebny jest swoisty "know-how". Tak z powietrza wziąć go się nie da.

Dwadzieścia trzy lata - dziwna cyfra, niczym od roku 1918 do 1941, dla kogoś całe życie, dla kogoś innego tymczasowa gmatwanina, każde podejście będzie uzasadnione. Rosjanie zamieszkali w Federacji Rosyjskiej przeżyli ten okres… wiadomo jak. Bolesne wejście w kapitalizm, potem rok 1993, potem dwie wojny czeczeńskie, potem zamiast Jelcyna Putin, potem trochę zapomniany, jednak wyjątkowo bolesny dla społeczeństwa okres terroryzmu czeczeńskiego, potem przysłowiowa stabilizacja, uwzględniając tu czteroletni okres dziwnego pseudopanowania Dmitrija Miedwiediewa. Tak to wyglądało u nas. Ale Rosjanie, po tamtej stronie granicy z Rosją, mieli swoje, inne życie, bez Czeczenii, bez Putina, bez niczego. Być może oglądali tylko rosyjskie stacje telewizyjne, na ich antenie nierosyjscy Rosjanie przegrywali konkurencję życiową ze współmieszkańcami urodzonymi od razu jako przedstawiciele narodu rdzennego. Wystarczyłaby zmiana kilku pokoleń i na naszych oczach powstałyby ostre podziały - z jednej strony zdegradowani alkoholicy bez wykształcenia, mieszkają czort wie gdzie, gryzą pestki słonecznika, z drugiej  ci, którym udało się zasymilować, potrafią na pamięć recytować Szewczenkę (albo Abaja i Jakuba Kołasa), posługują się miejscowym językiem nawet w rozmowach z własnymi dziećmi, robią karierę, kochają ojczyznę. W tym ostatnim przypadku trudno nawet rozróżnić, czy pozostali Rosjanami, czy bardziej pasuje do nich określenie "rdzenni mieszkańcy". Taki jest nieunikniony los diaspory, gdy metropolia niczego od niej się nie domaga.


Żądania coraz skromniejsze


Ale nagle, w zeszłym roku, metropolia zainteresowała się Rosjanami mieszkającymi na Ukrainie. Możemy się spierać, czy aneksja Krymu była częścią wielkiej "wojny hybrydowej", czy też może Krym i Donbas, to kwestie oddzielne. Tak, czy inaczej, słuchaliśmy przecież w marcu i kwietniu zeszłego roku przemówień wygłaszanych przez Putina. Rok temu, Moskwa zajmowała radykalne stanowisko: "istnieje "russkij mir", jego granice są znacząco szersze od granic Federacji Rosyjskiej, Rosja gotowa była wziąć na siebie odpowiedzialność za jego los. Podkreślano, iż istnieje ogromna, rozciągnięta aż do Odessy (z nią razem) Noworosja, i że historyczna część Rosji znalazła się w składzie Ukrainy na skutek szaleństwa bolszewików. Zwracano uwagę na doświadczenie Krymu, w trudnej chwili udało mu się bezboleśnie stać częścią Rosji. Wprost nie mówiono już nic więcej. Jednak cala oficjalna retoryka rosyjska zawierała przejrzystą aluzję, iż pragnienie Rosji, by odzyskać Donbas,  jest równie uzasadnione co i wobec Krymu.

Jednak przez cały następny rok stanowisko Rosji ewoluowało, robiło się coraz skromniejsze. Od żądania wielkiej Noworosji przeszliśmy do żądania korytarza wiodącego do Naddniestrza, lub na Krym. Obecnie domagamy się już tylko budzącego politowanie "szczególnego statusu dla wydzielonych rejonów obwodów Donieckiego i Ługańskiego" Obecnie, po roku "russkij mir" nie jest już taki rosyjski i Noworosja nie jest Noworosją. Jednym z najciekawszych rezultatów roku jest radykalne zmniejszenie rosyjskich apetytów.







Można byłoby wytłumaczyć to sukcesami ukraińskich sil zbrojnych, talentem politycznym Pietra Poroszenki, lub twardą pozycją Zachodu. Jednak żaden z tych momentów, jeśli przyjrzeć się bliżej, nie pozwala wytłumaczyć, dlaczego w tej wojnie porażka Rosji jest nieunikniona (kiedy mówię o uczestnictwie Rosji, mam na myśli nie tylko udowodnione fakty udziału oddziałów armii rosyjskiej w walkach po stronie separatystów, lecz także udział w tej wojnie obywateli rosyjskich i to w każdej roli. Mam tu na myśli także wsparcie ze strony rosyjskich stacji telewizyjnych, ich działalność także była częścią tej wojny). Klęska Rosji jest przede wszystkim uwarunkowana dwuznaczną sytuacją samej Rosji.


Russkij mir i jego krach


Na naszych oczach, na przestrzeni roku, rozwaliła się koncepcja "russkiego miru". Równocześnie straciło znaczenie pojęcia "katastrofy geopolitycznej". Jak się okazało, Federacja Rosyjska nie jest w stanie być ojczyzną wszystkich Rosjan zamieszkałych poza jej granicami. Żaden z rosyjskich polityków nie zająknął się nawet, iż w konflikcie ukraińskim Rosja broni interesów Rosjan. Jak to wytłumaczyć? Podobna deklaracja zalegalizowałaby znajdujące się do tej pory w sferze tabu pytanie, o to jaka jest sytuacja Rosjan wewnątrz samej Rosji, w jej składzie bowiem, funkcjonują całkowicie legalne państwa narodowe, takie jak Czeczenia, Tatarstan, czy Jakucja. W żadnym z nich nie sformalizowano statusu rosyjskiej ludności, z resztą w obwodach "rosyjskich" nie jest inaczej. Jakim cudem mogłaby Rosja walczyć w obronie Rosjan na Ukrainie, jeśli aż w takim stopniu pozostaje niejasna sytuacja samych Rosjan zamieszkałych w Rosji.

Zapewne przez lata ludność na Wschodzie Ukrainy wegetowała. Jednak Rosja nie potrafiła przedstawić jej żadnej konstruktywnej alternatywy. Nikt chyba nie będzie się kłócił, wschód Ukrainy rzeczywiście wegetował. Do wybuchu wojny trudno życie w Doniecku i Ługańsku  opisać jako komfortowe i wesołe. Ale tamto życie, w porównaniu z rzeczywistością "republik ludowych"  wydaje się dziś nieosiągalnym ideałem. Przy wydatnej pomocy rosyjskiej stworzono tu pozbawioną wszelkich perspektyw Czeczenię. Rosja zniszczyła stare obwody, doniecki, ługański. Równocześnie zademonstrowała niezdolność do zbudowania na tych terenach ładu lepszego od starego. Rosję można tu porównać do rozpoczynające pracę w zawodzie zegarmistrza. Już się nauczył rozkładać mechanizm na części, wciąż jednak nie orientuje się co trzeba zrobić, by go złożyć z powrotem.


Wyszywanka lepsza od batalionu "Somali"


Zapewne zabrzmi to niepoprawnie z punktu widzenia poprawności politycznej, ale wydaje mi się, iż ludzie zamieszkali na należącej do nich i ich przodków ziemi, gdzie od pokoleń mówi się po rosyjsku, mają prawo, by nie uczyć się niepotrzebnego im ukraińskiego. Mają też prawo, by nie studiować w szkole wierszy niepotrzebnego im poety Szewczenki, nie przebierać się w niepotrzebne im wyszywanki oraz nie składać przysięgi niepotrzebnemu im żółto-błękitnemu sztandarowi. Tylko że podejmując próbę zagwarantowania im tego prawa, Rosja przyniosła ze sobą wojnę, śmierć i zniszczenia. Dzisiaj, na wiosnę 2015 roku, widać wyraźnie, iż Szewczenko i wyszywanki są lepsze od batalionu "Somali" i zrujnowanego lotniska imienia Prokofiewa. Rosja poniosła na Ukrainie klęskę wojskową i polityczną (widać to świetnie na przykładzie zgłoszonego w Mińsku żądania, by zaledwie "wydzielonym rejonom zagwarantować szczególny status). Ta klęska jest konsekwencją przegranej na polu wartości i sensów. Poniesiono ją już wiosną zeszłego roku. Państwo nie zaczyna się od sił zbrojnych, lub aparatu administracyjnego, lecz od idei i słów. "Przybyliśmy do Doniecko, po to, by…." - dalej jednak brzmi cisza, nie ma się nic do powiedzenia. I w rezultacie słyszymy brednie o juncie i banderowcach. Nawiasem mówiąc i te brednie dochodzą do nas teraz znacznie ciszej, lub nie dochodzą w ogóle.

Ten rok pokazał nam jak przedstawia się los Rosji. Z jednej strony skazana jest ja wieczne przeżywanie na nowo radzieckiego zwycięstwa z 1945 roku, z drugiej na radość z pokoju zaprowadzonego w Czeczenii przez Kadyrowa. Każda dodatkowa i nowa idea zniszczy Federację Rosyjską. Właśnie dlatego wojna za Noworosję szybko stała się wojną o nic. Nie wiadomo, po co ja wszczęto. Nie da się jej wygrać, zwłaszcza w sytuacji, gdy przeciwnik walczy w obronie ojczyzny. Nadszedł czas, by na nowo przepisać brudnopisy przyszłych przemówień prezydenta. To nie rozpad ZSRR okazał się największą katastrofą geopolityczną - Bóg z nim. Rok wojny toczonej na Ukrainie udowodnił, że to sama Rosja stała się sama dla siebie największą katastrofą geopolityczną. Taką, co pozostanie z nami na zawsze.


Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciołowski



Oryginał ukazał się na portalu slon.ru: https://slon.ru/posts/50459




*Oleg Kaszyn (1980), znany moskiewski dziennikarz związany w przeszłości z dziennikiem „Kommersant”. W 2010 stał się ofiarą brutalnego pobicia, wiązanego powszechnie z jego działalnością publicystyczną. Publikuje obecnie na portalach slon.ru, colta.ru. Założył własny portal kashin.guru. W październiku 2012 roku wybrano go do Rady Koordynacyjnej Opozycji. Obecnie mieszka poza Rosją, w Genewie. 










Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com








2 komentarze:

  1. hhmmm .. to jest TEN problem - Rosjanie "budzą" się w 1991 i nagle dziwią się że jest ich "wielu" w danym miejscu, są " w domu" a okazuje się ze ich "tutaj" nie chcą ...
    ... szczególnie widoczne jest to teraz w tzw Dombasie ... są Rosjanie którzy są "u siebie" i nale dziwią się że są na Ukrainie ... twierdza że są tutaj "od zawsze" ... a to od zawsze to lata 30-40te 20go wieku, gdy po Wielkim G.łodzie na Ukrainie zasiedlano te tereny ludźmi z Rosji ... jeszcze bardziej irytujące jest "zdziwienie" Rosjan na Łotwie i Estonii ...

    OdpowiedzUsuń
  2. oczywiście podobny problem jest z etnicznymi "Polakami" - sam nim jestem- którzy bajdurzą o polskim Lwowie i Wilnie, nie mają refleksji na temat polskich prześladowań Ukraińców na Ukrainie - np ..nikt nie pisze skąd Polacy wzięli się na Wołyniu - czyli kilkaset km od terenów tradycyjnie etnicznie polskich ...

    OdpowiedzUsuń