Kto naprawdę uczestniczył
w walkach na wschodzie Ukrainy? Miejscowi rebelianci, ochotnicy, Kozacy, Czeczeńcy, rosyjscy
żołnierze? Jaka była ich motywacja? Co skłoniło ich do wyjazdu? Media niezależne nie szczędzą wysiłku, by
ustalić prawdę. Badają każdy trop, rozmawiają z każdym, kto zechce się wypowiedzieć.
Te monologi, wywiady rejestrują w całości, tylko tak można dowiedzieć się, co
siedzi w ich głowach. Tylko w ten sposób można odsłonić prawdę o spustoszeniach
moralnych i materialnych wywołanych ukraińską awanturą Władimira Putina.
Rozmowa z Jewgienijem Łaktionowem, uczestnikiem walk w Kotle Izwarińskim, to nie pierwsza tego rodzaju
publikacja ukazującego się na Uralu, w Jekaterynburgu, znakomitego portalu „Znak”.
Wcześniej na blogu opublikowaliśmy już pochodzące z tego źródła „Sceny
z życia Donieckiej Republiki”.
Rozmawiał Igor Puszkariew, znak.com
|
Jewgienij Łaktionow, 28 lat. Odbył zasadniczą służbę wojskową. Ostatnie miejsce pracy: serwis samochodowy w Jekaterynburgu. |
Jewgienij Łaktionow pochodzi
ze Staroutkinska. Jeszcze wiosną pracował w serwisie samochodowym w
Jekaterynburgu, zarabiał 50 tysięcy rubli miesięcznie i był przykładnym mężem.
Teraz ma za sobą udział w ługańskiej rebelii. Uczestniczył w niej pod
pseudonimem „Mechanik”, jego głowę, jak
sam twierdzi, wyceniono na Ukrainie na 150 tysięcy dolarów. Żona odeszła od
niego, gdy walczył na froncie. W połowie grudnia wybiera się jednak z powrotem
na południowy wschód Ukrainy.
Na Jewgienija pierwsi
natknęli się nasi koledzy z gazety „Szalinskij Wiestnik”, dzięki ich pomocy
mogliśmy się z nim skontaktować. Spotkaliśmy się z młodym i chuderlawym
mężczyzną, o ziemistej cerze. Nie ukrywał
twarzy. Miejsce spotkania wyznaczył sam – „na kamieniu”. Miał na myśli skałę na
brzegu rzeki Czusowa, pośrodku cmentarza. „Mamy bać się martwych? Bać się
trzeba żywych, a nie martwych. Ci już leżą sobie spokojnie” – wyjaśnił nasz
rozmówca.
Rozmawialiśmy z
pewnością około czterdziestu minut. Prawie przez cały czas wiał przenikliwy
wiatr, ale można było odnieść wrażenie, iż Jewgienij jakby wcale nie odczuwał chłodu.
Ubrany był jedynie w koszulkę i krótką
skórzaną kurtkę. Nie miał nawet czapki. Palił natomiast papierosy, dosłownie
jeden za drugim.
Igor Puszkariow:
Ile masz lat?
Jewgienij Łaktionow
Dwadzieścia osiem.
Puszkariow:
Co skłoniło cię do
wyjazdu? Pieniądze?
Łaktionow
To w ogóle nie jest kwestia
pieniędzy.
Puszkariow:
Czego w takim razie?
Obrzydło mi patrzeć na wszystko
Łaktionow:
Obrzydło mi patrzeć
na wszystko. Ktoś poszedł walczyć ze względów rodzinnych, ktoś ze względu na
coś jeszcze innego. Można
powiedzieć, że ja zgłosiłem się dla idei i żeby się sprawdzić. Pojechałem robić
to, czego mnie uczyli. Nie dla pieniędzy. Znalazłem się tam na początku
września.
Puszkariow:
Jak dowiedziałeś się
o tym dokąd pojechać i jak tam dotrzeć?
Łaktionow:
Przez jakiś tydzień
dogadywałem szczegóły na „WKontaktie”. Potem na konto przyszła pensja i
postanowiłem pojechać pociągiem, sam. Napisałem do chłopaków, że jeśli ktoś
jeszcze się wybiera, to żebyśmy zebrali się któregoś dnia i wyruszyli razem.
I to wszystko. Skontaktował się ze mną pewien facet i zaproponował bym
pojechał z nimi samochodem. Zabrałem się
z nimi. Tam spisali nasze dane, kto czym się zajmował…
Puszkariow:
Służyłeś w wojsku?
Łaktionow:
Jako czołgista na
Dalekim Wschodzie, przy granicy. Byłem też na misji w Czeczenii.
Puszkariow:
Ilu was się zebrało?
Łaktionow:
Osiem-dziesięć osób.
Wszyscy swierdłowscy. Dokładnie nie pamiętam, bo potem zabierali jeszcze kogoś
po drodze. Wyjechaliśmy czwartego września.
Puszkariow:
Własnym samochodem?
Łaktionow:
Zabraliśmy się z
prywaciarzem. Jeździł za własną kasę, zrobił dwa kursy. Potem żona mu się
zbuntowała, że nie zarabia na tym, zabrała klucze od samochodu. Więcej już nie
jeździł, ale ogólnie – to porządny facet. Dotarliśmy na miejsce szóstego
września. Granicę przechodziliśmy przez „bramkę północną”, w pobliżu Izwarino.
Można powiedzieć, że przekroczyliśmy ją nielegalnie. Wtedy nie można się było
przez nią przemieszczać. I tyle. Tam po nas wyszli.
Puszkariow:
Podobno
przejechaliście razem z konwojem humanitarnym?
Łaktionow:
Tak, z „pomocą”. Ale zorganizowaliśmy ją sami, zebraliśmy co się dało, wsparli nas jeszcze
inni.
Puszkariow:
Co zabraliście ze
sobą?
Łaktionow:
Artykuły spożywcze,
środki medyczne, pieniądze, rzeczy, zabawki. Zawaliliśmy tym całą „Gazelę”, coś
tam jeszcze wrzuciliśmy do busika. Przekroczyliśmy punkt graniczny
„Siewiernyj”, potem przesiedliśmy się do innych samochodów. Przewieźli nas
przez kilka wsi, pokazali co się tam wyprawia. Po drodze trafiliśmy do wioski w
ogóle zmiecionej z powierzchni ziemi.
Puszkariow:
Pamiętasz jej nazwę?
Łaktionow:
Nie przypomnę sobie, jak
się nazywała. Potem trafiliśmy do innej wsi, tam domy już były całe. Ale i tak
bez okien, bez drzwi, bez wszystkiego. W końcu ruszyliśmy do bazy. Położona
była w obwodzie ługańskim, nie chcę podawać dokładnego miejsca. Sam rozumiesz.
W bazie dostaliśmy dobę, żeby się przebrać, wyposażyć.
Puszkariow:
Dali wam ekwipunek,
broń?
Łaktionow:
Wszystkie rzeczy były
zdobyczne. Co komu wpadło do rąk, zatrzymywał dla siebie. Komuś udało się na
przykład złapać ładownicę, komu innemu kamizelkę.
Puszkariow:
A tobie co udało się
złapać?
Łaktionow:
W Jekaterynburgu dali
mi mundur letni. Pomógł mi też swój, ziomal, tak się składa, że właśnie zginął
piętnastego. Przy jego pomocy znalazłem kamizelkę, bandaże, apteczki, nożyki,
całą drobnicę. Potem poszliśmy załatwić broń. I to tyle, ogólnie od tego
zaczęliśmy przygotowania.
Puszkariow:
Jak nazywał się wasz
pododdział?
Łaktionow:
Batalion „Chuligani”.
Byliśmy grupą wywiadowczo-dywersyjną (pokazuje naszywkę z napisem „Uralski
Korpus Ochotniczy”).
Puszkariow:
A skąd konkretnie
byli swierdłowscy ludzie?
Łaktionow:
Z różnych miast:
Polewskoj, Aramil, Artiomowsk, kilku chłopaków z Jekaterynburga.
Puszkariow:
Wszyscy służyli w
wojsku?
Łaktionow:
Z wyjątkiem jednego.
Poręczyli za niego osobiście deputowani.
Puszkariow:
Kto?
Łaktionow:
Nie znam nazwisk, ze
Swierdłowska.
Puszkariow:
Kto w ogóle jedzie tam z naszych stron?
|
Podczas rozmowy nad brzegiem rzeki Czusowa Jewgienij odpala jednego papierosa
za drugim. |
Łaktionow:
Niektórzy przeszli wojnę czeczeńską, inni Afganistan,
wielu takich, którzy rozwiedli się z żoną – około 70%. Niektórym z powodu
kredytów odebrano dom, inni stracili nadzieję na lepsze życie. Różni tam byli.
Puszkariow:
Ciekawi mnie, czy
walczą tam też Czeczeni i jak odnoszą się do nich ci, którzy przeszli wojnę
czeczeńską, dogadują się jakoś?
Łaktionow:
U nas Czeczenów nie
było. Może gdzieś walczą, ja ich nie widziałem. Mogę mówić tylko o chłopakach
walczących razem ze mną.
Puszkariow:
Wyekwipowano was i co
dalej?
Strzelaliśmy z moździerzy
Łaktionow:
Kilka razy ćwiczyliśmy
strzelanie, potem pojechaliśmy do stanicy. Otoczyły ją ukropy, dostali się do
środka. A my strzelaliśmy do nich z moździerzy spod świętego Igora, tam stoi jego
pomnik. Jeździliśmy tam na KrAZie, postrzelaliśmy, pojeździliśmy, potem przerwa
na papierosa – i ruszyliśmy przejmować punkt kontrolny numer 32 (w pobliżu wsi
Smiełyj, 50 kilometrów od Ługańska – przyp. redakcji).
Puszkariow:
To tam, gdzie był
kocioł?
Łaktionow:
No tak, kocioł izwariński.
Puszkariow:
Działała tam tylko
wasza grupa?
Łaktionow:
Dorzucili jeszcze
miejscowych. Byli też kozacy, ale oni prawie nie uczestniczyli w walkach.
Działali również miejscowi bojownicy, nie więcej niż dziesięciu, stali przed punktem kontrolnym „32”. Wszystko
co mieli do dyspozycji, to jeden, dwa magazynki. Broni ciężkiej nie mieli w
ogóle. Nie mam pojęcia, jak zamierzali walczyć. Dzieliliśmy się z nimi, kto
czym mógł - magazynkami, granatami, „muchami” (granatnikami – przyp. redakcji).
Trochę poczekaliśmy, aż przyjechał dowódca. Zebrało się nas 11 osób, rzucili
nas na transportery i pojechaliśmy okrążać ten punkt kontrolny. O tutaj,
trzydziesty drugi (rysuje butem na śniegu), tutaj trzydziesty pierwszy, tu
wieś, tu rzeczka. Tamci stąd strzelali w nas z moździerzy, z „Gradów” (szturcha
nogą gdzieś koło naszkicowanej rzeki). W tym miejscu zajechaliśmy im drogę i
zatrzymaliśmy się z tyłu, odcięliśmy trzydziesty drugi tak, żeby nie wozili im
ani picia, ani żarcia, żadnej pomocy humanitarnej. O 6ej rano zajęliśmy pozycję,
a już o 9ej ruszyliśmy do boju. Bitwa trwała mniej więcej dziesięć dni, z
krótkimi przerwami. Przez te 10 dni szły kolumny, czołgi, wozy bojowe,
transportery. Przebił się tylko jeden czołg z najbardziej doświadczoną załogą.
Właśnie on położył naszych.
Puszkariow:
Jak to się stało?
Łaktionow:
No jak… Podpaliliśmy
go, już płonął, ale przedostał się do swoich na 32, stamtąd od razu ruszył w
kierunku naszych pozycji. Szedł do przodu, jego działo stało o tak (pokazuje
ręką w dół), tutaj nasze okopy. Wystrzelił z czterech metrów. Od razu zginęło dwóch
ludzi.
Puszkariow:
Naszych? Ze
Swierdłowska?
Łaktionow:
Jeden z Azbestu,
drugi z Nowoutki. Właśnie ten „ziomal” z Nowoutki, który pomagał mi w
przygotowaniach. Presli był snajperem, zabiło go. Tak samo Batię z Azbestu,
rozwaliło mu pół czaszki. Walczył razem z synem Miszą, pseudonim „Kozak”. Nie
wiem, gdzie teraz jest syn, może też wyjechał. Dzwoniłem do niego, ale jest nieosiągalny.
Ale te wszystkie ukropskie czołgi już tam zostały.
Puszkariow:
Ile ich spaliliście?
Łaktionow:
22.
Puszkariow:
Wasza grupa
dziesięciu ludzi zniszczyła 22 czołgi?
|
Nasz mały oddzial zniszczył 22 ukraińskie czołgi - przechwala sie Jewgienij. Można mu wierzyć? |
Łaktionow:
W pododdziale było mniej
więcej 30 ludzi, ale bojowników praktycznie 20. Pozostali nas wspomagali, nawet
kobiety. Z żołnierzy połowa to byli artylerzyści, strzelali z dystansu. Na pierwszej linii walczyło 8-10 ludzi.
Puszkariow:
I to wszystko?
Łaktionow:
No, mieliśmy jeszcze
wsparcie. Ale oni zazwyczaj uciekali. Przyjeżdżali wszyscy – i specnazowcy, i
kozacy, ale jak tylko zaczynała się walka, to jakoś wszyscy… Uciekali tak, że
aż spadały z nich hełmy. Prosiliśmy ich: zostawcie nam chociaż BK (komplety
bojowe). Wtedy zdejmowali kamizelki, rzucali w naszym kierunku: „Łapcie chłopaki,
walczcie”. A sami wiali jak
najdalej.
Puszkariow:
Kto udzielał wam
wsparcia?
Deputowani nie przyjeżdżają walczyć
Łaktionow:
Byli Osetyjczycy, naprawdę
zawzięci. Drugiego dnia przyjechało do nas osiemnastu ludzi. Posiłki. Tego
samego dnia wyjechało 17 rannych. Stawali po prostu na baczność i tak rzucali
się do szturmu. Tak w ogóle, przyjeżdżał tam do nas z Moskwy nawet
przedstawiciel Putina.
Puszkariow:
Do was?
Łaktionow:
Tak, do Ługańska, do
bazy.
Puszkariow:
Po co?
Łaktionow:
Nie wiem. Nie było z
niego żadnego pożytku. Postrzelał na strzelnicy – i tyle. Krótko mówiąc, chyba
chciał się rozerwać. Różni tam byli ludzie. Przyjeżdżali deputowani – z
Jekaterynburga, z Moskwy. Przyjadą, posiedzą za stołem, pojadą sobie na
strzelnicę, postrzelają dla przyjemności i z powrotem, zabierają się do domu.
Tacy przecież nie pójdą na front.
Puszkariow:
Powiedziałeś, że
Ukraińcom wysyłano pomoc humanitarną na punkt kontrolny. Skąd nadchodziła ta
pomoc?
Łaktionow:
Z naszej strony.
Puszkariow:
Jak to możliwe?
Łaktionow:
Widzisz, zdarza się
(uśmiecha się). Taka polityka, wszystko opiera się na pieniądzach. Wiesz ile pieniędzy
trzeba zapłacić, żeby przepuścić jeden
samochód z Rosji?
Puszkariow:
Nie mam pojęcia.
Trudno mi sobie wyobrazić. Płacą za to?
Łaktionow:
Pewnie. A teraz
pomyśl sobie: walczysz przeciwko komuś, a nosisz mu żarcie, wodę. Może jeszcze
dołożyć mu BK (komplet bojowy –
„mediawRosji”) i gołą babę? Nie ma się z czego śmiać! Dlatego nikogo nie
przepuszczaliśmy. Przyjeżdżał sam szef rządu Ługańskiej Republiki Ludowej, domagał
się, żeby przepuszczać. Daliśmy mu kopa w dupę i pociągnęliśmy z granatnika,
żeby dalej nie jechał. I nie pojechał. A całą tę „humanitarkę”… Sam rozumiesz,
wystarczy że przyjedziesz do Ługańska, pójdziesz na rynek i wszystko tam jest.
Można wszystko znaleźć.
Puszkariow:
Pomoc nie dociera do
mieszkańców?
Łaktionow:
Część idzie dla
mieszkańców, część tam. A jeśli chodzi konkretnie o nasz pododdział… Chciałbym chociaż
raz popalić rosyjskie papierosy.
Puszkariow:
A jakie paliliście?
Łaktionow:
Zdobyczne.
Puszkariow:
A jak dociera
zaopatrzenie?
Puszkariow:
O to starali się
dowódcy, załatwiali coś po cichu. Może ktoś ich jakoś sponsorował, nie wiem… My
byliśmy prostymi żołnierzami, z nami rozmowa była krótka: umiecie walczyć, to
idźcie i walczcie. A w całej tej polityce ja się nie orientuję…
Puszkariow:
No dobrze. Walczyliście
tam 10 dni, a potem co?
Łaktionow:
Umówiliśmy się z tymi
150 ludźmi (po stronie ukraińskiej –
„mediawRosji”), którzy tam zostali, żeby poddali się.
Puszkariow:
W dziesiątkę
okrążyliście 150 Ukraińców?!
Łaktionow:
Nie 150, na początku
było ich tam 350. Według ich danych. Plus wszystkie czołgi, wozy bojowe, BTR-y.
Puszkariow:
Wy też mieliście
jakąś technikę?
Łaktionow:
Jeden jedyny BTR-80 z
lat osiemdziesiątych. Przegrzewał się, kierownica złamana, prawie nie jeździł. Dostałem
go ja – w końcu jestem czołgistą. Wyprowadziliśmy go jakoś na pozycję i
strzelaliśmy, dopóki nie zacięły się oba karabiny.
Zaproponowaliśmy, żeby się poddali
Puszkariow:
Jak w ogóle byliście
w stanie zmusić Ukraińców do poddania się?
Łaktionow:
Nie mieli już czym
walczyć, zabrakło wody, żarcia, nie mieli niczego. Zaproponowaliśmy im, żeby
się poddali i wyszli. Trzy doby trwały pertraktacje, potem pozwoliliśmy im
wyjść. Ale ich ukropskie dowództwo wyjść im nie pozwalało. Jak przymierzali się
do tego pierwszy raz, to swoi bili po nich gradami i artylerią. Mówili im:
„Bijcie się do końca albo sami was wykończymy”. I tak potem ich wypuściliśmy. Postawiliśmy
warunek, żeby pozostawili całą technikę, która nie działała. Właśnie tam trafiliśmy
po raz pierwszy w „Bucefała”, BTR-4, wspólny wariant polsko-ukropski. Wzięliśmy
dwa „trofea”, właśnie te „Bucefały”. Od razu wysłaliśmy je do Moskwy. Dwie
jednostki zabrałem do remontu. Swojego BTRa-80, przegrzewał się i nie mógł już
jeździć. I jeszcze zdobyczny wóz bojowy, przeprowadziłem go na remont do
Ługańska. Potem pojechałem do domu, tym bardziej że spaliły mi się wszystkie
dokumenty.
Puszkariow:
Jak to się stało?
Łaktionow:
Dokumenty zostawiłem
w naszej sześćdziesiątce szóstce (samochód GAZ-66 – przyp. redakcji) na punkcie
kontrolnym. Po prostu nie wolno było brać ze sobą ani telefonów, ani
dokumentów. Nasze telefony śledzili. Celowali tam, gdzie się znajdowały. Ameryka
dostarczała im dobre uzbrojenie. Dlatego nie braliśmy ze sobą niczego. Ale tam
właśnie przebił się czołg, wystrzelił i wszystko, co było w tej sześćdziesiątce
szóstce, spłonęło.
Puszkariow:
Jak szykowałeś się do
powrotu?
Powrót
Łaktionow:
Dotarliśmy do
Ługańska, tam nam powiedzieli: „Czekajcie na samochód”. Minął tydzień, żaden
się nie pojawiał. Wtedy z chłopakiem o pseudonimie „Jożyk”, razem z nim walczyliśmy,
zdecydowaliśmy, że zabieramy się stamtąd na własna rękę. Pożyczyliśmy od znajomego piątkę (pięć tysięcy
rubli – przyp. redakcji), dostarcza tam pomoc humanitarną.”. „Jożyk” sprzedał
swój automat, ja swój karabin Dragunowa. Oddaliśmy ludziom z oddziału. W końcu o
uzbrojenie u nich nie jest łatwo…
Puszkariow:
Ile coś takiego
kosztuje?
Łaktionow:
Zapłaciliśmy po 5
kafli (tysięcy rubli – przyp. redakcji). Znowu przekroczyliśmy granicę nielegalnie,
przez „bramkę północną”. Stamtąd
wzięliśmy taryfę, kosztowała 8,5 tys. rubli, dojechaliśmy do Saratowa. Tam mieszka
siostra mojego kolegi. Wsadzili mnie do pociągu, bez dokumentów, to nie jest
takie proste. Tutaj w Jekaterynburgu wyszli po mnie na dworzec.
Puszkariow:
Jak zareagowała twoja
rodzina? Na twój wyjazd na Ukrainę?
Łaktionow:
Mama nie wie nic.
Myśli, że jeździłem do roboty na Północ. Z żoną rozstałem się. Spędziłem tam
ledwie miesiąc, zadzwoniłem do niej, a ona mówi, że jest już z innym.
Powiedziałem jej spadaj. Wystarczy.
Puszkariow:
Podobno znowu się tam
wybierasz?
Łaktionow:
Oczywiście.
Puszkariow:
Dlaczego?
Łaktionow:
Zostało tam sporo
moich chłopaków, wielu poległo, trzeba ich pomścić. Po trzecie – ginie wielu
cywilów. W telewizji mówią teraz, że codziennie ginie ich tam dwóch albo
trzech. Tak naprawdę od 50 do 200. I tak codziennie.
Puszkariow:
A zawieszenie broni?
Łaktionow:
Kiedy zdobywaliśmy
trzydziesty drugi, właśnie obowiązywało zawieszenie broni.
Puszkariow:
Kiedy pojedziesz?
Łaktionow:
15 grudnia. Albo od
razu po Nowym Roku. Trzeba załatwić dokumenty.
Puszkariow:
Od nas ludzie wciąż
tam jadą?
Łaktionow:
Ostatnia zmiana
pojechała 29 listopada. Wyjeżdżają co dwa tygodnie.
Puszkariow:
Byłeś tam, widziałeś
wszystko na własne oczy. Jak myślisz, po co to wszystko – tam krew i śmierć,
tutaj sankcje i powrót „zimnej wojny”? Jest w tym jakikolwiek sens?
Kijów to wielki sklep
Łaktionow:
A co ja mogę myśleć?
Wszystko to polityka. Jaki w ogóle sens może mieć wojna? Tylko taki, żeby ktoś mógł
zarobić więcej pieniędzy.
Puszkariow:
Ale ty poszedłeś tam dla
idei?
Łaktionow:
Poszedłem ze względu
na ludność cywilną. Miałem patrzeć, jak
zarabiają pieniądze kosztem ludzi, brutalnie ich zabijają, gwałcą dzieci? Nie
rozumiem takiej wojny.
Puszkariow:
Z takiego punktu
widzenia, jak powinien był zachować się Putin? Wprowadzić tam rosyjskie wojsko
i zapobiec rzezi?
Łaktionow:
Nie ma do tego prawa.
Puszkariow:
Zajęcie Krymu też
było bezprawne, ale weszli i obyło się bez wojny.
|
W końcu grudnia, albo zaraz po Nowym Roku Jewgienij wybiera się na wschód Ukrainy ponownie. Chce pomściźć poległych kolegów. |
Łaktionow:
Trzeba odciąć Kijów
od wszystkich surowców, gazociągów, całkowicie go zdławić. Już teraz zamarzłby
i się poddał. A my zapominamy o jego długach za gaz i dajemy im wszystko.
Puszkariow:
Przecież Ukraińcy to
bratni naród.
Łaktionow:
Jacy to niby bracia?
Nie rozśmieszaj mnie.
Puszkariow:
Dlaczego tak mówisz?
Łaktionow:
Może ci w wieku 60-70
lat rzeczywiście chcą pokoju. Ale młodzi od 15 do 40 lat nie bardzo…
Puszkariow:
Wiesz o co im chodzi?
Łaktionow:
Dla nich Ukraina jest
ich własnym państwem. Ale oni sami są bandytami, w ich oczach Rosjanie są nikim.
A Kijów to niby co? Nie ma żadnych surowców, niczego, bez Donbasu od razu
zdechnie. Wszystkie surowce i węgiel są z Donbasu. Kijów to tylko wielki sklep.
A sklep bez towaru to po prostu budynek. Tylko Ameryka z tego korzysta.
Puszkariow:
Mówisz, że ukraińska
młodzież ma inne zasady. Trafiali oni do was jako jeńcy?
Łaktionow:
Tak.
Puszkariow:
Jak się z nimi
komunikowaliście, o czym rozmawialiście?
Łaktionow:
Nie rozmawialiśmy z
nimi. Pytaliśmy tylko kto kim jest i skąd. Chłopakom odbywającym akurat służbę wojskową
współczuliśmy. Trafił do nas dowódca „Ajdaru” (ochotniczy pododdział stworzony
w maju 2014 z inicjatywy byłego komendanta „Samoobrony Majdanu” Serhija
Melnyczuka przy wsparciu Igora Kołomojskiego – biznesmena i gubernatora obwodu
dniepropietrowskiego; bojownicy batalionu oskarżani są przez stronę rosyjską o
masowe przestępstwa przeciwko ludności cywilnej – przyp. red.), tego
zarżnęliśmy od razu. Trafiali do nas i Murzyni, i Litwini. Jest tam masa
najemników, żołnierzy zasadniczej służby jest zapewne jakieś 20%.
Puszkariow:
Ile płacą najemnikom?
Łaktionow:
Nie wiem. Według
naszych danych za głowę bojownika z naszego pododdziału płacili po 150 tysięcy
dolarów. Mieliśmy także miejscowego, używał pseudonimu „Małysz”, za niego
dawali 500 tysięcy. Chociaż z tamtej strony byli też i Rosjanie.
Puszkariow:
Po tamtej stronie?
Łaktionow:
To jest właśnie najlepsze.
Puszkariow:
Natykaliście się na
nich?
Łaktiomow:
Tak.
Puszkariow:
I co?
Łaktionow:
Od razu pod ścianę.
Puszkariow:
Może oni też walczyli
dla idei?
Łaktionow:
Po tamtej stronie? Tylko
dla pieniędzy.
Puszkariow:
A jak odnosiła się do
was miejscowa ludność?
Łaktionow:
A jak miałaby się
odnosić, jeśli bombardują ją „Gradami”, artylerią? Mówili nam: „Kiedy ich
wreszcie pozabijacie?”.
Puszkariow:
Czyli popierają
ochotników-separatystów?
Łaktiomow:
Jasne, że popierają. Po
zajęciu wsi ukropy sprawdzały każdy dom. Brali, co chcieli. Telewizor, zobaczą
konserwy – to zabierają konserwy, widzą młodą dziewczynę – to biorą dziewczynę.
Puszkariow:
Bojownicy-separatyści
tak nie robią?
Łaktionow:
Nie. Widziałem, jak
szabrownika komendant postawił pod ścianę.
Puszkariow:
Moi koledzy z portalu
E1.ru kilka dni temu napisali o 36-letnim Michaile Łaptiewie, fotografie i
programiście z Kamyszłowa. Walczyliście ramię w ramię, teraz jest ciężko ranny.
Łaktionow:
Siedział w okopie
razem z poległymi „Preslim” i „Batią”. Tyle że na samym dnie. „Bucefał”
wystrzelił, przebił betonową płytę i pocisk oderwał mu nogę. Chłopak teraz
siedzi i po prostu się rozpił. Był normalnym facetem, 70 kilogramów wagi. A
teraz, kiedy go odwiedziłem, podniosłem go jedną ręką, waży ze 30 kilo. Teraz
wszystko zależy od jego silnej woli.
Chcę zobaczyć, jaki będzie odzew...
Puszkariow:
A jak zorganizowana
jest pomoc medyczna w Ługańsku?
Łaktionow:
Na razie to tylko
obiecanki.
Puszkariow:
Łaptiewa przecież
uratowali.
Łaktionow:
Uratowali… Jednego
chłopaka z Jekaterynburga też… w głowie zostały mu odłamki. Potrzebna jest
operacja, nie ma na to pieniędzy. Kto ma to sfinansować, nie wiadomo. Ja też miałem
ranę.
Puszkariow:
Jak do tego doszło?
Łaktionow:
Trwała bitwa, strzelali
z „Gradów”. KPRF (Partia Komunistyczna –
„mediawRosji”) obiecała odszkodowanie za rany. Nieważne. Kilku naszych
chłopaków zginęło, nawet na pogrzeb nie dali pieniędzy.
Puszkariow:
Finansowanie powinno
iść przez KPRF?
Łaktiomow:
Chzba tak… KPRF przecież w tym uczestniczy, obiecali…. W
Ługańsku mówili, że będzie po 2500 dolarów miesięcznie. I nic.
Puszkariow:
Ale ty przecież nie
jechałeś dla pieniędzy.
Łaktionow:
Nie, ja dla idei.
Puszkariow:
Może pomoże jeszcze
ktoś inny?
Łaktiomow:
Niby kto? Przecież
byliśmy tam nielegalnie, nazywali nas terrorystami.
Puszkariow:
Tutaj was tak nie
nazywają.
Łaktionow:
Dlatego udzielam tego
wywiadu, chcę zobaczyć, jaki będzie odzew, jaka reakcja. Może ktoś powie, że nie mam racji i zapyta, co
ja tam w ogóle robiłem. Chociaż ogólnie, opinie tego rodzaju są mi obojętne.
Chcę wszystko nagłośnić, żeby naród dowiedział się , co się tam naprawdę
wyprawia. Na razie mówimy nie więcej, niż 20% prawdy. Dlaczego Putin sprzedaje
im teraz i gaz, i towary, po co to wszystko daje ukropom? Byłoby lepiej, gdyby
zamarzli i się poddali. Wtedy już dawno zwycięstwo byłoby nasze. Teraz w
Donbasie nie ma ani światła, ani gazu, ani ogrzewania. Ludzie siedzą w
okrążeniu, marzną, pozbawili ich nawet „pomocy humanitarnej”. Do Doniecka nie da się już przedrzeć, nawet konwój
humanitarny wpadł w okrążenie.
Tłum.: T.Cz.
Oryginał ukazał się na publikowanym w Jekaterynburgu portalu znak.com:
Inne artykuły na naszym blogu o ochotnikach z Rosji walczących
na
wschodzie Ukrainy:
O bojownikach walczących w oddziałach separatystycznych na
wschodzie Ukrainy wiadomo niewiele, zwłaszcza o tych pochodzących z Rosji.
Niezależne rosyjskie media podejmują spore wysiłki, by dotrzeć do ludzi
gotowych do walki za Donbas i poznać ich motywację. Petersburski dziennikarz
Anton Szyrokich zapisał monolog Siergieja, petersburskiego biznesmena
wybierającego się na front. Materiał opublikował magazyn internetowy colta.ru
Z położonej po sąsiedzku z Alaską dalekowschodniej Czukotki do Donbasu jest blisko 10 tys. kilometrów. Denis Kłoss, chirurg z Anadyru, uznał jednak, iż może się donbaskim separatystom przydać, jako lekarz. Był uczestnikiem krwawych wydarzeń na lotnisku w Doniecku. Obserwował bierność miejscowej ludności. Był świadkiem chaosu organizacyjnego w szeregach separatystów. O swoich przeżyciach w Donbasie opowiedział dziennikarce Annie Bykowej.
Na Ukrainę pojechał z Uralu. Choć początkowo wierzył, iż bojownicy Majdanu walczą w słusznej sprawie, przejął się także losem Donbasu. Nikołaj Mokrousow spędził tam kilka tygodni. Pracował w sztabie Donieckiej Republiki Ludowej, kontaktował się z jej przywódcami. Jednak krytycznie obserwował otaczającą go rzeczywistość. Być może ta właśnie postawa zaprowadziła go do piwnicy w siedzibie donieckiego kontrwywiadu. Udało mu się szybko odzyskać wolność, był jednak świadkiem przerażających tortur, jakim poddano młodych Ukraińcow podejrzanych o związki z Prawym Sektorem.
Sensacyjna relacja Nikołaja Mokrousowa pozwala lepiej zrozumieć rzeczywistość Donieckiej Republiki Ludowej, bezsens i tragedię donbaskiego rozlewu krwi. Artykuł ukazał się na publikowanym w Jekaterynburgu portalu znak.com
Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:
Obserwuj nas na Twitterze: