Strony

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Krymski scenariusz na wschodzie Ukrainy?


Wzrost napięcia na wschodzie Ukrainy, demonstracje i przejmowanie budynków państwowych przez siły prorosyjskie mogłoby świadczyć, iż Moskwa szykuje tam powtórkę scenariusza z Krymu. Znany moskiewski dziennikarz Oleg Kaszyn jest innego zdania: cena za aneksję Donbasu byłaby o wiele za wysoka i prezydent Putin zdaje sobie z tego sprawę. 




Autor: Oleg Kaszyn




Szydercza parodia kijowskiego Majdanu uzupełnia wydarzenia na wschodzie Ukrainy o dodatkowy rys, to co się dzieje nie przypomina kryzysu politycznego, a ponury reality show kojarzący się z modnymi filmami z dziedziny fantastyki produkowanymi w latach osiemdziesiątych zeszłego wieku.

„Wasza sotnia”- „Nasza sotnia”


Tam ludzie stali na placach i tu też stoją na placach, tam opony i tu opony, tam ktoś pod przymusem klęczał na kolanach przed demonstrantami, tutaj dzieje się tak samo. Na szczęście Wschód nie ma jeszcze swojej „niebiańskiej sotni”, ale w tej atmosferze jaka teraz panuje, trudno bronić się przed dziwnym przeczuciem. Zwłaszcza, iż trudno oczekiwać, by reżyserów „rosyjskiej wiosny” cechował jakiś szczególny humanizm. Paralela „wasza sotnia” – „nasza sotnia”, jak by ponuro to nie brzmiało, dawno już przestała być nieprawdopodobna.


Na pierwszy rzut oka siły prorosyjskie usiłują doprowadzić na wschodzie Ukrainy
do realizacji tego samego scenariusza co na Krymie. Zajmowane są budynki
państwowe, pod adresem Wladimira Putina kierowane są apele o pomoc. 

Po przyłączeniu Krymu i przekształceniu go w obwód Federacji Rosyjskiej nic już nie wydaje się niemożliwe. Któż mógłby jeszcze dwa miesiące temu wyobrazić sobie, iż Dmitrij Miedwiediew poprowadzi w Symferopolu zebranie na temat społeczno-gospodarczego rozwoju półwyspu. A on te zebrania prowadzi, one są ważne nie tylko z punktu widzenia przyszłego rozwoju Krymu, ale z innego też, nikt nie myślał, że coś takiego się w ogóle zdarzy. I szkoda że nie myślał….

Więc dziś obserwując, to co się dzieje na wschodzie Ukrainy, kto zaręczy, iż obwody doniecki, charkowski i Ługański będą świętowały Nowy Rok jako części składowe tego samego państwa, w którym świętowały początek roku 2014…. Nagle rozbudzony imperializm władz rosyjskich, jak do tej pory, nie zderzył się z żadnym oporem (z wyjątkiem czysto retorycznego) ze strony Ukrainy, jest więc gotów tworzyć cuda. Dziś, gdy z Doniecka, Charkowa, Ługańska docierają do nas podobne wiadomości do tych, które półtora miesiąca temu napływały z Symferopola i Sewastopola, warto zastanowić się, kiedy znów na Kremlu obie izby naszego parlamentu zbiorą się na podniosłym posiedzeniu Zgromadzenia Federalnego, dla uroczystego podpisania umowy o przyjęciu kilku nowych obwodów w skład Federacji Rosyjskiej.

Ale im bardziej wydaje nam się, iż perspektywa ta robi się coraz bardziej realna, z tym większą pewnością można powiedzieć, iż nie zdarzy się to nigdy. Rosja nie przyłączy do siebie ani jednego regionu Wschodniej Ukrainy. Nie będziemy świadkami nowego uroczystego posiedzenia na Kremlu. Nie będzie podpisania umowy, ani demonstracji z wyrazami solidarności, z udziałem zaufanych pracowników sfery budżetowej przeprowadzonej pod hasłem „Donbas jest nasz”. Wraz z zakończeniem „rosyjskiej wiosny” nadejdzie „rosyjskie lato” – pora, gdy wszyscy rozjeżdżają się na urlopy, życie zamiera, a w telewizji pokazują powtórki starych programów.

Czym różni się Donbas od Krymu?


Tylko na mapie wydaje się, iż są do siebie podobne – tu krosteczka Krymu, tam zakrętas Donbasu. Ale w rzeczywistości regiony te nie są do siebie podobne. Na poły izolowany, przez 23 lata nikomu niepotrzebny, pogrążony w gospodarczej depresji Krym, dla Ukrainy pozostawał czymś na kształt Północnego Kaukazu dla Rosji. Z jedną różnicą, na Ukrainie nie rozbrzmiewało hasło „dość karmienia Krymu” i działo się tak dlatego, iż przez te lata nikt Krymu nie podkarmiał. Nikt tam nie wysyłał żadnych pieniędzy, mieszkańcy musieli dawać sobie radę sami, zarabiając na przyjeżdżających na Krym letnikach. Innymi słowy, wciąż nie wiadomo, czy aneksja Krymu przez Rosję stanowi dla Ukrainy rzeczywistą stratę, niech Ukraińcy sami sobie odpowiedzą na to pytanie, w końcu to ich sprawa. Nas interesuje co innego: oto terytorium Rosji uległo zwiększeniu, zdobyliśmy Krym, ale tam nie ma niczego wartościowego na czym moglibyśmy skorzystać, wszystko jest na odwrót, na rozwój Krymu trzeba będzie przeznaczyć ileś tam miliardów i odbędzie się to na ulubionych przez elitę rosyjską zasadach „weźmy co swoje”. Ktoś będzie musiał (wiadomo kto) wybudować most, ktoś ośrodki wypoczynkowe, ktoś inny zwycięży w przetargu na budowę linii kolejowej z Jałty do Symferopola, a jeszcze ktoś dostanie prawo na wykopanie tunelu dla metra w Sewastopolu. A to tylko gospodarka, w dodatku pozostanie nam Krym jako niewyczerpane źródło patriotycznego uniesienia, „Krym znów jest nasz” i tak dalej. Z której strony nie popatrzycie na Krym, to nie zdobycz, a cudo.

Czy to samo jest możliwe z Donbasem, można mieć wątpliwości. Jest to szczególnie ważny region o podstawowym znaczeniu dla państwa, tu mają swoje siedziby największe ukraińskie grupy finansowo-przemysłowe. Donbas ma swoją elitę, interesy, konflikty, pieniądze i jeszcze więcej – tutaj nie zadziałają te mechanizmy, które okazały się skuteczne w małym i ubogim Symferopolu. Tutaj, albo trzeba przyjąć Rinata Achmietowa do spółdzielni „Jezioro” (aluzja do grupy biznesmenów z otoczenia prezydenta Putina, którzy wspólnie z nim należeli przed laty do budującej dacze spółdzielni o tej nazwie – „mediawRosji”), albo stanąć do wojny. Hasło „Donbas jest nasz” już nie zabrzmi tak dumnie, jak krymski oryginał. Targi z Zachodem, lub Kijowem w sprawie Krymu, powrót prezydenta Janukowicza na „lojalne wobec niego terytorium”, działania drażniące Ukraińców, nasilające się wraz z przybliżaniem się daty wyborów – proszę bardzo, można ile wlezie, ale we wschodnio-ukraińskich obwodach powtórka krymskiego scenariusza – nie, nie, cena będzie za wysoka.

Jak się wydaje, Putin rozumie to bardzo dobrze. Może dla kogoś zabrzmi to dziwnie, ale obserwując obecną „hałaśliwą wiosnę” można dostrzec potwierdzenie tego, iż wiele więcej się nie zdarzy. Przez piętnaście lat spędzonych wspólnie z Putinem, można było przyzwyczaić się do jego sentymentalnej skłonności do konspirowania (może nie starczyło mu w młodości zabawy w szpiegów, a może źródła jej tkwią w specyficznej dla Petersburga etyce lat dziewięćdziesiątych) – Putin nigdy nie daje do zrozumienia, jaką decyzję podejmie jutro. Spróbujcie sobie przypomnieć, czy o którymś z podjętych przez Putina kroków wiedzieliśmy zawczasu….

Jeśli więc wszystko wskazuje dziś na to, że Rosja gotowa jest przyłączyć także terytorium Donbasu, to ta gotowość świadczy chyba najlepiej, że ten scenariusz nie będzie zrealizowany.

Nie, nie przyłączy.




*Oleg Kaszyn (1980), znany moskiewski dziennikarz związany w przeszłości z dziennikiem „Kommersant”. W 2010 stał się ofiarą brutalnego pobicia, wiązanego powszechnie z jego działalnością publicystyczną. Publikuje obecnie na portalach slon.ru, colta.ru. Sporym echem odbił się niedawno jego reportaż z Krymu opublikowany przez nacjonalistyczne wydawnictwo internetowe „Sputnik i pogom”. W październiku 2012 roku wybrano go do Rady Koordynacyjnej Opozycji. 




Oryginał artykułu można znaleźć na portalu slon.ru: http://slon.ru/russia/pochemu_donbass_ne_stanet_chastyu_rossii-1080142.xhtml




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz