Strony

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Piekło na ziemi. Kobieta w obozie pracy w czasach Putina.

Siedziały w obozach w Mordowii, tam gdzie zesłano też solistkę Pussy Riot Nadię Tołokonnikową. Malowany przez nie obraz obozowej egzystencji jest jeszcze czarniejszy od relacji Nadii. 

Nadiu, napisałaś prawdę! Ani słowa przesady….

We wrześniu 2013 roku solistka grupy Pussy Riot napisała swój list otwarty. Opowiedziała w nim o niewolniczej pracy skazanych, o poniżeniu jakie spotyka je za najmniejsze uchybienia. Trzy byłe skazane, które wyroki swoje odsiedziały w Mordowii przyjechały do Moskwy, by potwierdzić słowa Tołokonnikowej.

Federalna Służba Więziennictwa (FSIN RF) przeprowadziła kontrolę w obozie IK-14, w którym odsiadywała wyrok Nadieżda Tołokonnikowa. Komisja Kontrolna nie stwierdziła, by naruszano regulamin. 

Te kobiety nie siedziały za politykę. Nie utrzymują, iż skazano je za niewinność, przyznają się do swoich przestępstw. W wywiadzie udzielonym „The New Times” opowiadają o koszmarze obozu kobiecego. Dowiemy się od nich, dlaczego uwięzione kobiety nigdy nie składają skarg, dlaczego są gotowe pracować za darmo. I dlaczego więzienie nie resocjalizuje człowieka, a na odwrót degraduje go i niszczy jego charakter. 

„Włożę ci do kieszeni 15 gramów – i wrócisz do obozu”

Kira Sagajdarowa:

Mam 29 lat. Urodziłam się na Białorusi. Moja prawdziwa matka, z powodu ciemnego koloru mojej skóry oddala mnie do domu dziecka. Adoptowała mnie pewna kobieta, później z domów dziecka zabrała jeszcze ośmioro dzieci mulatów, potem stworzyła pierwszy w Związku Radzieckim rodzinny dom dziecka. Udało mi się zdać na studia, przyjęto mnie na informatykę. Jednak rzuciłam naukę, poszłam do pracy, w 2006 roku pojechałam z moim chłopakiem do Moskwy. Mam za sobą dwa wyroki. W obozie IK-2 odsiadywałam wyrok 5 lat i 6 miesięcy za kradzież w znacznych rozmiarach i fałszowanie dokumentów. Teraz, po wyjściu na wolność, staram się o wszystkim zapomnieć, chcę rozpocząć wszystko od początku.

Kiedy docierasz do obozu i trafiasz na kwarantannę, tam najpierw pytają Cię o wykształcenie. A potem zadają następne pytanie – potrafisz szyć? Ja im powiedziałam, że potrafię posługiwać się komputerem, więc zostałam skierowana do pracy w studio telewizyjnym. Odpowiadałam za filmowanie różnego rodzaju organizowanych w obozie imprez kulturalnych, czy wydarzeń. Filmowałam je w towarzystwie oddziałowej, potem montowałam, w końcu mój reportaż pokazywano w obozowej telewizji. W końcu 2011 roku nadszedł termin, kiedy mogłam poprosić o warunkowe zwolnienie. Ale już wówczas w moich aktach odnotowano wiele naruszeń regulaminu. Dowiedziałam się od administracji obozowej, że nie mam szans na warunkowe. Być może, im się nie chciało szukać kogoś, kto zastąpiłby mnie w studio telewizyjnym. Za co spotykały mnie kary regulaminowe? Za cokolwiek…  Znaleziono u mnie telefon komórkowy, albo za to, że przez plac obozowy przeszłam sama, bez naszej brygady.

Pyta mnie Pani, dlaczego nikt się nie skarży. To nie ma sensu. Naczelnik obozu rozmawiał ze mną przed wyjściem na wolność: ”Jeśli po twoim wyjściu w Internecie pojawi się cokolwiek na nasz temat, obiecuję ci, przyjedziesz na widzenie do przyjaciółki, my ci podrzucimy do kieszeni 15 gramów, i wrócisz do zony.” To nie była pusta groźba.

Pisanie skarg nie tylko jest bez sensu, może także być niebezpieczne. Od tego człowiekowi może być tylko gorzej. Siedziały w naszym obozie dwie cudzoziemki, Niemka i Finka. Jeśli dobrze pamiętam Finka miała na imię Blukling. Potem przeniesiono je do IK-14, tam gdzie siedziała Tołokonnikowa. Niemka umarła niemal od razu, chorowała na cukrzycę, w IK-2 dostawała insulinę, ale w IK-14, żeby ją dostać, trzeba było czekać w długiej kolejce, mówili u nas, że jej po prostu nie dostawała. A Finka, przy pomocy wychodzącej na wolność kobiety przekazała na zewnątrz skargę, że w obozie odmawiają jej leczenia. Ta kobieta oszukała Finkę, przekazała skargę do obozowego oddziału operacyjnego. Finkę ukarano. To była kobieta w podeszłym wieku, odesłano ją do karceru, odebrano jej obuwie ortopedyczne, okulary, laskę, założono jej chodaki, zrobili z niej warzywo. Na wolność wyszła w wózku inwalidzkim. Nikt nie wziął jej w obronę. W obozie dla kobiet nie ma więźniów „autorytetów”, tak jak w męskim.

Jeszcze jedna historia z mojego doświadczenia, razem ze mną w warunkach zaostrzonego rygoru siedziała dziewczyna, Gulnaz Janajewa. Pokłóciła się z którąś ze skazanych na kilka dni przed przyjazdem bliskich na widzenie. Funkcjonariusze obozu nie próbowali nawet wyjaśnić co i jak. Wyciągnęli na plac obie skazane i przyłożyli im zdrowo. Ci sami funkcjonariusze potem błagali Gulnaz na kolanach, „Zbadamy Cię teraz, jeśli z Tobą będzie wszystko w porządku, pozwolimy ci na widzenie, ale jeśli jesteś bardzo posiniaczona, ty sama napiszesz, że rezygnujesz z widzenia.” Na to Gulnaz odpowiedziała: „Nie będę niczego pisać, widzę się z rodzicami raz na rok”. Na to oni zaczęli ją prosić, by nie skarżyła się przed krewnymi.  Oni nie mogli odmówić widzenia, jej brat w Baszkirii zajmował wysokie stanowisko, w obozie bano się, że zrobi skandal.

„Jeśliby mnie ogolili, przykryłabym się rękami”

Irina Dardykina:

Mam 32 lata, urodziłam się i wyrosłam w Kołomnie. Moi rodzice umarli, mam tylko młodszego brata. Byłam narkomanką, czasami kradłam. Mam za sobą dwa wyroki. Ostatni raz osądzono mnie za kradzież, rabunek i narkotyki. Dostałam 3 lata. Wyszłam na wolność w czerwcu 2012. Siedziałam w obozie IK-2 w Mordowii, położonym w osadzie Jawas. Niedawno wyszłam za mąż. Z moim mężem poznałam się korespondencyjnie, podczas odsiadki. On sam siedział po sąsiedzku. Bardzo się kochamy. Moim marzeniem jest teraz remont mieszkania, chciałabym żyć jak normalni ludzie.

Pracowałam w pracowni artystycznej. (Nadia Tołokonnikowa prosiła, żeby zamiast szwalni w IK-14 przeniesiono ją do tego rodzaju pracowni). Administracja obozowa nie zgodziła się (The New Times).

Kiedy wysłano mnie do tej pracy, od razu dowiedziałam się, że żadnego wynagrodzenia tam nie będzie. Ja powiedziałam, nie chcę szyć, mogę za to rysować bezpłatnie, to o wiele lepsze niż brud i nie kończąca się praca w szwalni plus stale wisząca nad nami groźba, że nas wyślą do karceru. 

Kiedy tylko przyszłam do pracowni, dostaliśmy nowe zamówienie od kierownictwa. Zlecono nam wykonanie 50 matrioszek, na każdej z nich miałyśmy narysować twarz jakiejś kobiety. Albo prokuratorki z Moskwy, albo jakiejś szyszki z Zarządu Federalnej Służby Więziennictwa. Rysowałyśmy na podstawie fotografii, zdaje się, ze któraś z nich obchodziła pięćdziesiąte urodziny.

Następne zlecenie dostałyśmy od jakiegoś cudzoziemca. Był kimś w rodzaju sponsora naszego obozu. Malowałyśmy dla niego matrioszkę składającą się z trzydziestu elementów. Malowałyśmy jego samego, jak gdyby podjeżdżał na koniu ku carewiczowi Iwanowi. Dostałyśmy także zlecenie na matrioszkę złożoną z pięćdziesięciu elementów, zleceniodawcą był jakiś moskiewski milioner. Jemu zachciało się, by na matrioszce były wymalowane wizerunki całej jego rodziny, żony, dzieci bliźniaki i dom z pięknymi schodami.

W okolicach Nowego Roku zamawiano zazwyczaj wielkie matrioszki przedstawiająca Dziadka Mroza. Pewnego razu dostarczono nam szkice projektowe, chodziło o matrioszki, do których pakowano butelki z koniakiem. Miały być ogromne, gdzieś tak połowa mojego wzrostu. Zamówienie przyszło z mordowskiej fabryki alkoholu, opiewało na 20 sztuk matrioszek, zmieścić się w nich musiały pięciolitrowe butelki. Niby na prezenty. Lalki miały przedstawiać dziewczyny z Mordowii w ludowych kostiumach. Dyrektor fabryki obiecał, że kupi najdroższe farby, najdroższe pędzelki, żebyśmy tylko wykonały jego zamówienie.

Zrobiłyśmy, co do nas należało. Dyrektor był zadowolony. Przyniósł nam potem do obozu z wolności masę słodyczy, torty. Pracowałyśmy prawie nielegalnie. Kiedy przyjeżdżała komisja kontrolna, ukrywano nas, jak gdyby tej pracowni artystycznej w obozie w ogóle nie było. Na terytorium zony stał mały wagon z piecykiem, był w nim tapczan, spałyśmy na nim po kolei. Zamówień było bardzo dużo. Poganiano nas, żebyśmy wykonywały je szybciej. Funkcjonariusze przychodzili do nas i prosili, byśmy robiły różne lalki także dla ich krewnych. Jedna z funkcjonariuszek zażądała byśmy na plecaku namalowały Myszkę Miki. Funkcjonariusze są zazwyczaj skąpi, nikt z nich nie chce wydawać pieniędzy, zwłaszcza wtedy, gdy można nas wykorzystać bezpłatnie. A to musiałyśmy namalować dla przedszkola grzybki, albo kwiatki. Spróbuj odmówić,  kiedy domaga się tego jeden z funkcjonariuszy! Zagryzą potem człowieka, podczas każdej kontroli będą drobiazgowo rewidować. Będą nas poniżali. Za najdrobniejsze przewinienie mogą ogolić na łyso. Jeśliby ze mną tak zrobili, ja bym cały czas przykrywała głowę rękami, to okropne poniżenie.

24 października powiesiła się Tania Czapurina. Miała 30 lat, może trochę więcej. Pracowała jako szwaczka, ale nie dawała rady wypełniać normy. Zawsze zostawała po godzinach. W różny sposób ją karano, musiała stać w klatce, nocami nie spała. Posadzili ją za zabójstwo, na wolności został mąż i dwoje dzieci. Tego dnia, kiedy się powiesiła, wybierałam się do stołówki. Przyglądam się, a ona stoi ze szmatą i wiadrem. I mówi do mnie: „Jestem taka wyczerpana, nie jestem w stanie, znowu kierują mnie do robót porządkowych”.

Szum podniósł się wieczorem, kiedy okazało się, że zadusiła się własną chustką, w komórce, w domu dziecka. Później w papierach cenzora odnaleziono pocztówkę, jaką napisała do swoich dzieci. Tam było o tym, że je kocha, i że niedługo znów będą razem. Męczono nie tylko ją, ale ona po prostu nie wytrzymała. I powiesiła się. Naczelnik obozu powiedział wtedy na placu apelowym: „Wieszajcie się, ile chcecie, mnie wszystko jedno, powieście się wszystkie.”

„Pójdziesz na skargę, po prostu cię zabiją”

Irina Noskowa:

Mam 29 lat. Urodziłam się w Briańsku. Kiedy miałam 10 lat, zostałam bez rodziców. Oddano mnie do domu dziecka. Wtedy zaczęłam kraść. Po raz pierwszy za kradzież kieszonkową dostałam półtora roku obozu lekkiego. Po raz drugi posadzili mnie za kradzież dwóch telefonów komórkowych. Kosztowały 11 tysięcy rubli. Skierowano mnie do obozu IK-2 w osadzie Jawas. Moje marzenie – żeby to było ostatni raz, żebym już więcej nie trafiała do więzienia.

Pracowałam w szwalni. Tam obowiązuje zasada: jeśli nie wykonujesz normy, po prostu cię biją. Brygadzistki biją, bije szef produkcji u siebie w gabinecie (w redakcji dysponujemy nazwiskami wszystkich funkcjonariusze, o których mówiły skazane- The New Times). Szef produkcji ma szafkę. W niej stoi deska. Zwykła deska, długa i szeroka. Odwracasz się twarzą w kierunku ściany, ręce przed siebie i on zaczyna bić. Przy tym mówi, patrz na obraz. Zastępca naczelnika obozu trzyma w szafie czerwone rękawice bokserskie, służą mu do bicia skazanych. W tym obozie nie znam dobrych funkcjonariuszy, wszyscy są źli. Idziesz do zony przemysłowej, uśmiechasz się, a funkcjonariusze pytają: „ Co ci tak wesoło? Wędruj do sztabu!”A tam mogą Ci przyłożyć pałą, potem wracasz do obozu. Za nic. Nie wiem, skąd się bierze ich dzikość i złość.

Szyłyśmy mundury „Wicher”. Zgodnie z dokumentami na wydziale powinny pracować 43 szwaczki. Nasza norma – 112 mundurów. W rzeczywistości w szwalni pracowało 25-30 szwaczek. A normę podnoszono nam do 170 mundurów. Nie dążyłyśmy. To było niemożliwe. Nie wychodziłyśmy z fabryki, żyłyśmy tam na stale. Kiedy na wolność wychodziły najlepsze szwaczki, na ich miejsce przychodziły dziewczyny, które nigdy w życiu nie widziały maszyny do szycia. Po czterech dniach zaczynano się nad nimi znęcać. Ciągnięto je za włosy. Popychano je tak, by uderzały się o maszyny. Nie chcę nawet szczegółowo mówić o wszystkim, co z nimi wyprawiano. W obozie robią z ludzi inwalidów. Wszystko bezkarnie. Jeśli nie daj Boże, pójdziesz poskarżyć się na któregoś funkcjonariusza, mogą po prostu zabić. Kiedy z naszym etapem przywieziono mnie do obozu, skierowano mnie do części sanitarnej. Tam na podłodze leżała kobieta z sinymi wargami. Z gabinetu wychodzili lekarze, jeden z drugim tylko przeskakiwali nad nią. W obozie nikt nie ratuje nikogo. Jeśli umierasz, nie ma sprawy, nie jesteś potrzebna, nikt cię leczyć nie będzie.





Film "Konkurs" nakręcony kilka lat temu daje wyobrażenie o życiu kobiet w rosyjskich łagrach. "Konkurs piękności" to rozrywka, która nie zmienia codziennej rzeczywistości. 

„Tołokonnikowa nie powiedziala wszystkiego„

Kira Sagajdarowa:

Mówią, że Tołokonnikowa zajmuję się własnym pi-arem.  Nas, byłe skazane, ten osobisty PR nie interesuje. W rzeczywistości administracja obozu bardzo boi się jawności. Po takich listach, jak Tołokonnikowej, na jakiś czas funkcjonariusze zaprzestają swoich gierek z pobiciami, z rękawicami bokserskimi. Jak mi się wydaje, Nadia nie wszystko powiedziała, można było powiedzieć więcej. Ale ja ze swej strony nigdy nie słyszałam, by w obozie IK-14 funkcjonariusze bili skazane. Jeśli w naszym obozie IK-2 funkcjonariusze mogą nam sami wykręcać ręce, to w obozie IK-14 robią to za nich zaufane skazane.

Irina Noskowa:

Nadia jest super, napisała prawdę i niczego nie przekręciła. Napisała tak, jak jest, do jakiego stopnia nas  poniżają. Ja sama raz zostałam wysłana do karceru na pięć dni. Zapytałam, za co mnie to spotkało… Odpowiedziano mi, że za wygląd zewnętrzny. W karcerze, kiedy otwierane są drzwi do celi, trzeba złożyć raport: wymagane jest głośne i wyraźne podanie nazwiska. Potem należy wymienić artykuł kodeksu karnego, termin rozpoczęcia kary i jej zakończenia. Tak trzeba zrobić za każdym razem, niekiedy dziesięć razy w ciągu dnia, tyle razy ile otwierane są drzwi. Potem mówią ci: „wychodź”. Trzeba odwrócić się do ściany i rozstawić nogi zgodnie z szerokością ramion. Potem mogą przyłożyć pałką, albo zmuszają cię do biegania w charakterze jaskółki. Trzeba stanąć na palcach i biegać. Jeśli dyżurna ma zły nastrój, takie bieganie może potrwać bardzo długo. Któregoś razu biegałyśmy tak przez 40 minut. Ty tak biegasz, a oni dają ci kuksańce.

„Tego obozu nie zapomnisz”

Irina Dardykina:

Swoich pierwszych dwóch wyroków w ogóle nie pamiętam. Ale ostatniego obozu nie mogę zapomnieć. Przecież nie cały czas rysowałam matrioszki. Musiałam także szyć, a ja szyć nie umiem. Więc swoje dostałam. Oczywiście, mamy na sumieniu przestępstwa, nikt nie spodziewa się, że będą nam usuwać pyłek spod nóg. Ale to co z nami wyprawiano, przekracza dopuszczalne granice. Kobiety śpią po dwie godziny na dobę, nie dostają lekarstw. Przywieziono do nas chore na AIDS, obóz dostaje lekarstwa, ale im nie dają tyle, ile potrzeba. To trudno sobie wyobrazić,  jak szybko w obozie umierają dziewczyny chore na AIDS.

Kira Sagajdarova:

Obóz niszczy psychikę. Taka presja uniemożliwia resocjalizację. Ona budzi w nas najgorsze instynkty. Dawniej nie potrafiłabym przejść obojętnie obok człowieka, który źle się czuje, dziś pewnie nie zwróciłabym na niego uwagi. Tu zawsze może się zdarzyć, że prokurator, nie daj Boże, znajdzie dla człowieka nowy paragraf.

Irina Noskowa:

Na początku pobytu w obozie, jeśli któraś ze skazanych, albo ktoś z funkcjonariuszy obraził mnie, albo poniżył, czułam, że gotowa jestem dać mu w twarz. Ale mój system nerwowy jest dziś tak rozhuśtany, że myślę teraz inaczej, bicie nie ma sensu, lepiej od razu zabić.

Kira Sagajdarowa:

Ten system można zmienić, ale pod warunkiem, że ktoś zabierze wszystkich obozowych kacyków. Powinni odejść Siergiej Wasilijewicz Porszyn, były naczelnik obozu (pracuje dziś w Mordowskim Zarządzie Służby Wwięziennictwa), Wiaczesław Aleksandrowicz Kimiajew (zastępca naczelnika do spraw operacyjnych) i Siergiej Wladimirowcz Ryżow (teraz pełni funkcję tymczasowego naczelnika obozu).

Irina Dardykina:

Siedziałam w tym obozie od 2010 do 1013. Ile razy widziałam jak Kimiajew wykręcał się sianem. On rzeczywiście niczego się nie bał. Przyjeżdżały komisje, sporządzały uwagi, ale potem wszystko udawało się zamieść pod dywan. Pewna kobieta powiesiła się w domu dziecka, inna w celi, jeszcze jedna przecięła sobie żyły. Cały obóz boi się Kimiajewa, i skazane i funkcjonariusze. Wystarczy zobaczyć jak wychodzi do zony: ”Ja sto razy powtarzać nie będę. Można odnieść wrażenie, jak gdyby chciał powiedzieć: ”No banderłogi, podejdźcie tu bliżej”. Wszyscy trzęsąc się, milczą. Funkcjonariusze nie odchodzę, nie ma dla nich innej pracy. Więc cierpią w milczeniu, a potem odgrywają się na nas skazanych.

Relacje byłych skazanych spisała Zoja Swietowa

Fotografie: Igor Starkow

Relacja ukazała się na łamach magazynu "The New Times"

*Zoja Swietowa, rosyjska publicystka, laureatka wielu rosyjskich i międzynarodowych nagród. Autorka publikacji z dziedziny praw człowieka. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz