Obudzono go o 2.30 w nocy. Na szczęście przed zaśnięciem,
kiedy usłyszał w telewizji, o tym że prezydent Putin zamierza go ułaskawić
zdążył zebrać najważniejsze papiery. Na lotnisko w Pietrozawodsku odwiózł go
naczelnik Służby Więziennictwa Republiki Karelia. Po wylądowaniu w St. Petersburgu
wręczono mu paszport zagraniczny. Stąd do Berlina zabrała go Cessna przysłana
przez Hansa Dietricha Genschera.
Michaił Chodorkowski w pierwszym wywiadzie udzielonym na
wolności opowiada o tym, jak dotarł do Niemiec po dziesięciu latach więziennego
życia.
Fragmenty wywiadu Michaiła Chodorkowskiego udzielonego dla
moskiewskiego magazynu "The New Times”.
Z Michaiłem Chodorkowskim rozmawia Jewgienija Albac (redaktor
naczelna)
Po przylocie do Berlina Michaił Chodorkowski zatrzymał się w położonym w pobliżu Bramy Brandenburskiej luksusowym hotelu Adlon |
Pierwszego wywiadu po wyjściu na wolność udzielił magazynowi The New Times, od kilku lat Michaił Chodorkowski jest naszym stałym felietonistą.
Jewgienija Albac:
Pierwsza noc na
wolności, wyspał się Pan?
Michaił Chodorkowski:Zupełnie nie. Obudziłem się o trzeciej.
A jak się Panu podoba
zwykle lóżko zamiast pryczy, na której przyszło Panu spać ostatnich dziesięć
lat?
Nie, nie powiedziałbym, że 10 lat, trzy razy miałem długie
widzenia, wtedy więźniowie śpią w zwykłych łóżkach. Ale proszę wierzyć, to są
sprawy, które mnie mało obchodzą.
Z obozu nie pojechał
Pan do domu w Koralowie, tam, gdzie czekali mama i ojciec. I nie do
moskiewskiego mieszkania, gdzie czekała żona Inna i dzieci. Poleciał Pan do
Niemiec. Co to takiego, wygnanie zamiast katorgi?
To nie wykluczone, że w związku ze znanymi Pani
okolicznościami (chodzi o ciężką chorobę matki Chodorkowskiego, Mariny
Filipowny – przyp. red. New Times), tak czy inaczej musiałbym pojechać za
granicę, do Berlina. Choroba mamy poważnie wpłynęła na podjętą przez Putina
decyzję. Jeśliby mama mogła pozostać w Moskwie, to mam wrażenie, podjęcie
decyzji o moim uwolnieniu przyszłoby Władimirowi Władimirowiczowi z wielkim
trudem. Zdawałem sobie sprawę, że wylecieć z Rosji będę mógł tylko raz, tak jak
teraz. Jeśli miałbym zamiar wrócić, po raz kolejny mogą mnie już nie wypuścić.
Formalnych powodów dla zatrzymania mnie w Rosji znajdzie się nie mało. Krócej
mówiąc, myślę, że wyjazd do Berlina ułatwił prezydentowi podjęcie decyzji o
moim ułaskawieniu.
Emigracja, choćby
tymczasowa, to był warunek pańskiego wyjścia na wolność?
Nie mogę powiedzieć, że to był warunek. To była przesłanka,
jaka ułatwiła podjęcie decyzji o ułaskawieniu. Kiedy teraz piszą w mediach, iż
do obozu, do mnie, przyjeżdżali jacyś emisariusze służb specjalnych, i że ja
zadawałem im jakieś idiotyczne pytania, to chcę powiedzieć, że tego nie było.
To dlatego, że znamy się z Władimirem Władimirowiczem zbyt długo. Nie musimy
wypowiadać zbędnych słów, po to, by otrzymać łatwą do zinterpretowania,
zrozumiałą odpowiedź.
Więc jak to się
wszystko odbyło?
Moi adwokaci przekazali mi, że decyzja o ułaskawieniu może
być podjęta. I że w związku z uwolnieniem nie stawia mi się warunku przyznania
do winy. To był problem kluczowy jeszcze w czasach Dmitrija Miedwiediewa.
Jeszcze Miedwiediew nie zdążył wypowiedzieć się, iż gotów jest mnie ułaskawić,
jak Putin, czy ktoś z jego otoczenia oświadczył, iż absolutnie konieczne jest
przyznanie się do winy. Dla mnie napisanie prośby o ułaskawienie nie było
jakimś fundamentalnym problemem. Sąd, w drugiej sprawie Jukosu, był całkowitą
inscenizacją, wszyscy to rozumieli. Tak więc napisanie w odpowiedzi na jeden
lipny papierek innego lipnego nie wiązało się dla mnie z najmniejszym
dyskomfortem. Często wymieniamy się lipnymi papierkami, władza to rozumie, i ja
to też rozumiałem. I oni rozumieją, że ja rozumiem, ja rozumiem, że rozumieją
oni. Pod tym względem wszystko jest przejrzyste. Ale w związku z tym lipnym
papierkiem, istniał jeden zupełnie nie lipny problem (mam na myśli czasy
Miedwiediewa). Tu chodzi o przyznanie się do winy. To dlatego, iż jak tylko
podpisałbym tego rodzaju dokument, cała masa ludzi mogła się znaleźć w bardzo
trudnej sytuacji. W istocie, każdy człowiek, zatrudniony kiedyś w Jukosie
znalazłby się wtedy w sytuacji zagrożenia. Tu niczego tłumaczyć nie trzeba, nas przecież przedstawiano jako
„zorganizowanaą grupę”. Dlatego takie rozwiązanie nie wchodziło w grę. W lipnym
papieru, byłem gotów podpisać wszystko jedno co, nawet oświadczenie na temat
statków kosmicznych przemierzających przestrzenie Wszechświata. Za to
przyznanie się do winy pociągałoby za sobą całkowicie realne konsekwencje i to
dla szerokiego kręgu ludzi. Nie miałem prawa prowokować tego rodzaju sytuacji.
Ale tym razem powiedziano mi, że przyznanie się do winy nie będzie konieczne.
Kiedy to miało
miejsce?
12 listopada. Powiedziano mi, że należy wspomnieć o sytuacji
z mamą. Nie miałem zamiaru kłamać, tak to wszystko wygląda w rzeczywistości,
więc wspomniałem o mamie. I to wszystko: napisałem i oddałem. Było dla mnie
jasne, iż istnieją dwa warianty – albo trzecia rozprawa, albo mnie wypuszczą.
Więc nie stawiano
przed Panem żadnych warunków? Że nie będzie się Pan zajmował polityką, nie ma
mowy o finansowaniu opozycji, ani jednego pozytywnego słowa o Nawalnym, i tak
dalej?
Nie, nie stawiano. Napisałem w dokumencie, to o czym nie raz
już mówiłem publicznie, że nie zamierzam zajmować się polityką, i że nie mam zamiary walczyć o zwrot należących
do Jukosa aktywów.
Tak więc szef
Rosniefti Igor Sieczin może nie obawiać się pozwów do sądu?
Mówiłem o tym wiele razy, w moim przypadku, jeśli coś
powiedziałem choćby jeden raz, musiałyby się pojawić bardzo poważne przesłanki,
bym zmienił decyzję. Na razie tych poważnych przesłanek nie ma. Tak, prosiłem,
by dano mi możliwość wyjazdu za granicę. Chodzi o to, że wtedy 12go listopada
mama znajdowała się w szpitalu w Berlinie. Na szczęście dwa tygodnie temu
lekarze pozwolili jej na trzy miesiące wrócić do Moskwy. Potem znów czekają na
nią w Berlinie. Chwała Bogu, że pozwolili jej odsapnąć. Ale w rezultacie stało
się tak, że się rozminęliśmy.
Pan wiedział, że ona
jest w Moskwie?
Wiedziałem.
I rozumiał pan, że
nie pozwolą Panu pojechać do Korałowa? (tam pod Moskwą znajduje się dom
rodziców MBCH)
Tak. W ten sposób ja znalazłem się tu, w Berlinie, a oni
rodzice, żona, dzieci – pozostali w Moskwie. Ale żadnych innych możliwości nie
miałem. Władza może wydawać szczere oświadczenia, o tym, iż to nie oni wygnali
mnie za granicę, sam o to prosiłem. Ale znając nasze realia, można bez cienia
wątpliwości, powiedzieć, iż zostałem z kraju wygnany. W obecnej sytuacji,
zdając sobie sprawę ze wszystkiego, zaakceptowałem takie rozwiązanie. Historia
choroby mojej mamy jest zbyt poważna. Ale jeśli musiałbym sprzedać ludzi, to
nie wychodziłbym na wolność. Kiedy adwokaci spytali mnie o to, co robimy, jeśli
oni będą upierać się i domagać, bym podpisał przyznanie do winy,
odpowiedziałem, to znaczy, że się nie udało. Jeślibym w tej sytuacji, takiej, jak ona jest, podpisał
dokument o przyznaniu się do winy, mama nie wpuściła by mnie do domu.
We wszystkich innych sprawach było mi wszystko jedno.
W jaki sposób zek
Chodorkowski przekazał swój list prezydentowi Putinowi na Kreml?
To żaden problem. Przekazałem list adwokatowi, administracja
więzienia, jeśli by jej na tym zależało, wiedziałaby, że go piszę. Nas stale obserwowały
kamery. Adwokat przekazał list pan Genscherowi (byłemu ministrowi spraw
zagranicznych Niemiec). Jak i komu konkretnie przekazał mój list pan Genscher
nie wiem.
Niech mi Pan
wytłumaczy, dlaczego kanclerz Merkel tak o Pana walczy, skąd bierze się jej
zainteresowanie? Jak mówi się na każdym spotkaniu z Putinem pytała go o Pana i
podobno to jej Putin powiedział latem: „odsiedzi i wyjdzie, żadnego trzeciego
procesu nie będzie”. Według deputowanej do Bundestagu Marii Luizy Beck rozmowy
o pańskim losie prowadzono przez 9 miesięcy.
Dla mnie to też zagadka. Ale jak Pani widzi bywają takie
pomyślne zagadki. Czasem zdarza się cud, a my nie znamy jego przyczyn.
Czy to przypadkiem
nie pewnego rodzaju targ między Putinem i Merkel, pan zaś stal się ceną tego
targu?
Nikt mi niczego o tym na razie nie mówił.
Jeśli Panu pozwolą,
wróci Pan do Rosji?
Oczywiście.
Zaczęto już
przebąkiwać, że wybiera się Pan do Ameryki, i że nie mam Pan zamiaru wracać do
Rosji.
Powiedzmy to jeszcze raz, pan Pieskow, rzecznik prezydenta
powiedział, że mogę wrócić w dowolnej chwili.
Tak jest w
rzeczywistości?
Mówił to osobiście, sam słyszałem…. Ale z obiektywnego
punktu widzenia, wrócę tylko wtedy, gdy będę pewien, iż będę mógł znów, wtedy,
gdy będzie to konieczne wyjechać za granicę. W mojej obecnej sytuacji rodzinnej
to warunek podstawowy.
Ciężka onkologiczna choroba matki była głównym powodem, dla którego Michail Chodorkowski napisał do prezydenta Putina list z prośbą o ulaskawienie. |
Operacja specjalna
Na początku usłyszałem przez radio, iż Putin mówił coś o
trzeciej rozprawie. Bardzo się ucieszyłem, rzecz jasna, bo wydawało mi się, że
będę miał na sumieniu jeszcze z 15 ludzi. Więc, kiedy usłyszałem, że nie będzie
trzeciej rozprawy, kamień spadł mi z serca. To co Putin powiedział na końcu (że
jest gotów ułaskawić Chodorkowskiego) przez radio nie transmitowano. Potem
włączyliśmy telewizor, tak gdzieś koło szóstej i wtedy wszyscy to usłyszeliśmy.
Zrozumiałem wtedy: decyzja została podjęta. I zdałem sobie
sprawę, że wszystko rozstrzygnie się w ciągu najbliższych dni, ze oni postarają
się zabrać mnie z obozu jak najszybciej. Od razu powiedziałem kolegom, że znajomym,
dziennikarzom podróż tutaj zajmie dobę, dwie, władza tego się boi, jej to nie
jest potrzebne. Od razu poszedłem zbierać papiery, by je ze sobą zabrać.
A jaka była reakcja w
obozie obozowych towarzyszy?
Jak by to powiedzieć? Wszyscy, ci którzy gotowi byli to zrobić…
kontakty ze mną oznaczały dla ludzi problemy…. Więc ci którzy byli gotowi, nie
bali się, podchodzili, gratulowali. To był obóz, gdzie nazywając mnie
wymieniano tylko moje imię i otczestwo.
Jak gratulowali? Jak
to robią ludzie w obozie?
To w obozie stosunkowo częste zjawisko. Zawsze wtedy, gdy
ludzie wychodzą, albo dlatego, że dostali warunkowe zwolnienie, albo dlatego,
że odsiedzieli do końca. Ale zwłaszcza, gdy dostają warunkowe, albo z jakiegoś
powodu wyrok zostaje zmniejszony… Ludzie podchodzą, gratulują, tak to przyjęte
w obozie, tak dzieje się w każdym takim przypadku. Podchodzili i mówili,
Michaile Borisowiczu, gratulujemy ! Mamy nadzieję, że do Nowego Roku trafi Pan
do domu.
Tak więc przychodzi pora nocna, kładziemy się spać. Udaje mi się normalnie zasnąć. To był
czwartek, 19 grudnia, wieczorem. O 2,30 budzi mnie naczelnik obozu i mówi:
„Michaile Borisowiczu, proszę się ubrać”. Rozumiem sytuację, ubieram się. Powiada,
proszę do mnie, do pokoju. Tam był oddzielny pokój, swego rodzaju świetlica,
siedzi w niej jakiś facet. Powiada: „poznaje mnie pan?” Ja odpowiadam, proszę
wybaczyć, nie. On się przedstawia, jest naczelnikiem zarządu Służby
Więziennictwa w Republice Karelia. Widziałem się z nim, ale ponieważ był ubrany
po cywilnemu, nie poznałem go. Słyszę od niego: przyjechałem po pana, teraz
pojedziemy razem, mam obowiązek wysłać pana w etap, dziś wieczorem będzie pan w
domu. Wytłumaczył mi, dlaczego przyjechał – tylko ja mam prawo zabrać człowieka
z obozu bez dokumentów.
Nie miał żadnego
dokumentu?
On tak powiedział, jak było naprawdę, nie mam pojęcia. Był
bardzo grzeczny, bardzo uprzejmy. Pyta mnie, czy musi Pan cos pozbierać? Chwała
Bogu wszystko już zebrałem, papiery miałem zebrane. Wsiadamy do jego samochodu
służbowego. Powtarza, formalnie wysyłamy pana etapem, ale w rzeczywistości
wieziemy pana do domu.
Bez ochrony?
Byli z nim jeszcze dwaj ludzie, jego asystent i konwojent.
A kajdanki?
Nie, nie, nie, żadnych kajdanek, niczego. Po prostu w piątkę
wsiedliśmy do samochodu, on, ja i ci dwaj ludzie. Wszyscy ubrani po cywilnemu.
Pojechaliśmy, a on mówi, o ósmej rano przyleci po pana samolot. Potem
powiedział, nie o ósmej, a o jedenastej. Mają tam Dom Gościnny Służby
Więziennictwa FSIN, posiedzieliśmy w nim do w pół do jedenastej, wypiliśmy
herbatę, pooglądaliśmy telewizję. Pogadaliśmy, tak o niczym, jak to się mówi….
Potem odwiózł mnie na lotnisko w Pietrozawodsku i odprowadził do samolotu.
On sam, razem z tymi
samymi ludźmi?
Na lotnisku, zamiast tych ludzi do samochodu wsiadła
kobieta, powiedziała, że jest z obsługi lotniska: „zgodnie z przepisami, nie
mamy prawa przepuścić samochodu bez obecności kogoś z nas.” Ta kobieta,
interesujące, w ogóle nie miała pojęcia kim jestem i o co tu chodzi.
Nie poznała pana?
Nie poznała, a po drugie, chyba myślała, że ja też jestem
funkcjonariuszem, wszyscy byliśmy ostrzyżeni tak samo. Dojechaliśmy tym
samochodem do samolotu. Od razu na pas startowy. Wszedłem na pokład. To był Tu
134. Był całkiem nieźle wyposażony w środku, musiał to być czyjś samolot.
Prywatny?
Nie, nie wydaje mi się, że prywatny, pewnie służbowy, albo
Służby Więziennictwa, alby czyjś jeszcze.
Byli w nim pasażerowie?
Nie, pasażerów nie było. Tylko dwaj ochroniarze. Nasze
zadanie, powiadają, dostarczyć pana do Sankt Petersburga. Tam będzie na pana
czekał inny samolot. Więc mówię, w porządku.
Dostał pan jakieś
dokumenty?
Paszport zwykły, jaki wyrobiono mi w obozie, mówiąc uczciwie
zapomniałem. Powiedziałem o tym naczelnikowi zarządu, obiecał, że przekażą go
adwokatowi. Przylatujemy do St. Petersburga i ludzie, którzy są ze mną mówią, mamy
tu dla pana paszport zagraniczny…. I dają mi odpowiedni dokument. Proszę
podpisać. Podpisałem się w tym paszporcie.
Dali go panu na
lotnisku Pułkowo?
Jeszcze w samolocie. A potem mówią, proszę dać nam paszport,
my postawimy w nim pieczątkę „wylot”. Zabrali paszport, wyszli, załatwili
pieczątkę, oddali dokument, tam już stoi pieczęć , że wyleciałem z Federacji
Rosyjskiej. Przez ten czas czekałem w samolocie.
Nie powiedział pan im
– moja mama z ojcem mieszkają pod Moskwą? Żona Inna w Moskwie, dzieci też
znajdują się w Moskwie, dokąd mnie wysyłacie?
Żenia, z kim miałbym o tym rozmawiać?
Rozumiał pan, że
wysyłają pana z kraju?
No pewnie, przecież nie jestem idiotą.
Pierwszego wywiadu po uwolnieniu Michaił Chodorkowski udzielił moskiewskiemu magazynowi "The New Times". Od lat publikowal na lamach pisma nadsyłane z obozu więzienne felietony. |
Powiedzieli, że pana wysyłają?
Przez 10 lat nauczyłem się doskonale rozumieć, jakie kto ma
pełnomocnictwa i kto podejmuje decyzje. W mojej sprawie decyzje podejmował
jeden człowiek. Całych 10 lat. Jeden człowiek. Wszyscy inni, w ramach tych
globalnych decyzji, mogli dodać, albo odjąć swoich pięć kopiejek. Rozmawiać z
takimi ludźmi można tylko w tym wypadku, jeśli ma się ochotę na skandal i do
tego skandal tylko dla własnego zadowolenia. Ale ja nie czuję zadowolenia,
biorąc udział w tego rodzaju bezmyślnych przekomarzaniach.
O nic pan nie pytał?
Dokąd, do jakiego kraju? Może wiedział pan zawczasu?
Niczego nie wiedziałem, ale dosyć dobrze potrafię analizować
sytuację.
Więc rozumiał pan, że
wysyłają pana do Niemiec?
Oczywiście. Przylatujemy do Pułkowo, siedzimy w tym TU 134
kilka godzin, czekamy na ten następny samolot.
Dali panu cos jeść?
Żenia, jeśli podczas któregoś z etapów pytano mnie mniej,
niż 10 razy, o to czy nie chciałbym czegoś zjeść, albo nie mam ochoty pójść do toalety,
to oznacza, że taki etap trwał krócej, niż godzinę. W stosunku do mnie, nikt
nigdy nie pozwalał sobie na nieprzestrzeganie przepisów, tych drobnych,
porządkowych. Ze mną załatwiono się w skali makro. A jeśli chodzi o drobiazgi,
proszę bardzo, będziemy robić wszystko to, co przewiduje kodeks. Siedzieliśmy z
tymi ludźmi, rozmawialiśmy, potem przyleciała Cessna, odprowadzono mnie do
niej.
To był samolot
prywatny, jak powiedział dziennikarzom Hans Dietrich Genscher?
Nie wiem. Odprowadzili mnie do tej Cessny, tam chłopaki się
odmeldowali, mówią, zaczekamy, aż wystartujecie. Więcej, spróbuję Panią
rozśmieszyć… Ci faceci mówią: „Michaile
Borisowiczu, nie ma pan żadnego ubrania? A ja odpowiadam: ”tak szybko mnie
zabraliście, że adwokat nie zdążył przywieźć czegoś do włożenia. Mam tylko dwie
teczki z papierami. I z maszynką do golenia, rzecz jasna.” Na to oni, że zaraz spróbują coś poradzić. Wyskoczyli na
lotnisko, przywlekli kurtkę lotniczą, taką pułkowską (Pułkowo-lotnisko w St.
Petersburgu, przyp. media-w-rosji), tę którą można zobaczyć na wszystkich
zdjęciach. I jeszcze spodnie. Ale spodnie były ze światełkami odblaskowymi.
Więc im mówię, zrozumcie, na razie Rada Moskiewska jeszcze nie uchwaliła
odpowiednich przepisów, więc ja tych spodni ze światełkami odblaskowymi nie
założę. Na to oni, w porządku, niech pan weźmie choć kurtkę. I niech pan odda
tę więzienną oraz czapkę.
Obozowe?
Obozowe. Taką zawarliśmy na koniec transakcję barterową.
Wsiadłem do samolotu. Od pilota dowiedziałam się, że przysłał go pan Genscher i
że za dwie godziny będziemy w Berlinie. To wszystko było jak dobrze
wyreżyserowany film. Jeśliby ktoś chciał nakręcić film o latach 70ych, jak
wtedy wysyłano dysydentów, lepiej by tego sobie nie wymyślił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz