Na początku, zaraz po katastrofie Airbusa na Synaju, władze
rosyjskie kategorycznie podkreślały, iż nie może być mowy o zamachu terrorystycznym,
że wydarzenie to nie ma żadnego związku z prowadzoną przez Rosję operacją
wojskową w Syrii. Taka postawa Kremla przypomina publicyście Ilji Milsteinowi zachowanie
hiszpańskiego premiera Aznara, po wybuchach terrorystycznych w Madrycie. Za kłamstwo
Aznar zapłacił porażką w wyborach do parlamentu, Kreml może jednak pozwolić
sobie w Rosji na dowolne kłamstwa, bez obaw o konsekwencje. Dlatego Rosja
przypomina dziś samolot z bombą tykającą w luku bagażowym, w drodze z Donbasu
do Syrii.
Autor: Ilja Milstein
Wszystko wskazuje na to, iż największa w historii rosyjskiego lotnictwa katastrofa była skutkiem zamachu terrorystycznego. |
W Hiszpanii wszystko wyglądało inaczej. Po 11 marca 2004
roku, po zamachu terrorystycznym w Madrycie zmienił się rząd. Hiszpańscy "populiści"
na czele z José Aznarem (proszę to lepiej zrozumieć), popełnili błąd, obarczając odpowiedzialnością
za zamach baskijskich separatystów. Szybko jednak wyjaśniło się, że materiały
wybuchowe w elektrycznych pociągach podmiejskich podłożyli Marokańczycy z Al.-Kaidy.
Trzy dni później odbyły się wybory i w rezultacie wygrali je socjaliści.
Wyborcom nie spodobało się, że ich oszukano. A dodatku,
większość z nich nie aprobowała polityki zagranicznej Aznara. Ludziom podobał się
przede wszystkim udział hiszpańskich sil zbrojnych w wojnie w Iraku. Partia
Aznara mogłaby uniknąć porażki, gdyby w pośpiechu na przedstawiła, jak jej się
zdawało, korzystnej dla siebie wersji
zamachu.
Rosji
podobny scenariusz nie grozi
Po pierwsze, przecież nie spodziewamy się, by w kraju
przeprowadzono jakiekolwiek wybory, a nawet gdybyśmy się spodziewali... Po
drugie, władza najwyższa w osobie prezydenta, zaraz po katastrofie
Airbusa, nie zademonstrowała żadnego
pośpiechu, by wypowiedzieć się na ten temat. Wręcz przeciwnie, nasz suweren
milczał przez 55 godzin, potem zaś jego oświadczenie miało nadzwyczaj skąpy
charakter, powiedział tylko coś w rodzaju "nas nie przestraszą". Po
trzecie, Pieskow jakby mimochodem oświadczył, iż katastrofy samolotu nie należy
wiązać z operacją w Syrii. Po czwarte, na temat tragedii zaczęli wypowiadać się
różni przedstawiciele partii "Jedna Rosja", wzięli na siebie jak
zwykle zadanie typowe i odpowiedzialne: zaczęli demaskować wszelkiego rodzaju
machinacje. Proszę bardzo, Anglicy wstrzymują loty własnych samolotów do Egiptu
i ewakuują stamtąd swoich obywateli, to przecież przykład "wywierania na
Rosję nacisku psychologicznego", nie prawdaż? Skandal z rysunkami w
magazynie Charlie Hebdo pozwolił im wręcz postawić kropkę nad i. Znów wiadomo,
kto jest naszym głównym wrogiem.
W końcu wystąpił szef FSB, prawdopodobnie jedyny człowiek
cieszący się w oczach Władimira Władimirowicza pewnym zaufaniem. W rezultacie władze
rosyjskie podjęły decyzję podobną do angielskich (wstrzymanie ruchu lotniczego do Egiptu -"mediawRosji"),
choć to nie oznacza, że Anglicy przestali w naszych oczach być szantażystami. Ale
i ten krok nie oznaczał, powtarzali przedstawiciele władz, iż samolot nad
Synajem zniszczyli terroryści. Na wszelki wypadek jednak postanowiono wywieźć
rosyjskich turystów z Szarm-el-Szejk. Prawdopodobieństwo jest niewielkie, być
może jednak nasi nieprzyjaciele, Anglicy, Amerykanie, Francuzi oraz inni mają
rację i ich podejrzenia są uzasadnione? Po sześciu dniach od katastrofy,
okazało się, że wersja zamachu nie jest pozbawiona uzasadnienia.
Zamieszanie
na Kremlu
Na ile potrafię to ocenić, na Kremlu przez blisko tydzień
panowało zamieszanie, zastanawiano się tam, jak rozwiązać problemy tylko
pośrednio związane z katastrofą. To, że samolot nie sam z siebie rozpadł się w
niebie nad Egiptem, było jasne niemal od początku, podobnie najbardziej
prawdopodobna wydawała się wersja o zamachu terrorystycznym. W innym wypadku
przeszukania i kontrole w siedzibie linii lotniczej "Kogałymawia"
trwałyby po dziś. Wszyscy propagandyści w rodzaju Sołowiowa i Kisieliowa, piętnowaliby
bałagan panujący w większości mniejszych linii lotniczych, a także ich wyjątkową
pazerność.
W pewnym momencie, tego rodzaju wypowiedzi zniknęły jak
na rozkaz. Nawet artykuł szczególnie zawziętego autora w "Komsomolskiej
Prawdzie" oskarżający a to Izraelczyków, a to Amerykanów o to że
zestrzelili Airbus swoja rakietą, nie zasługiwał już na odrobinę uwagi. Teraz
większość ekspertów, wśród nich także rosyjscy, doszła do wniosku, iż
najpewniej terrorystom udało się podłożyć bombę w luku bagażowym samolotu. Co
oznacza, iż złowieszczemu Państwu Islamskiemu, wyjętemu w Rosji spod prawa
(gdyby ktoś tego nie wiedział), lub powiązanym z nim strukturom udało się zademonstrować
krytyczne stanowisko wobec prowadzonej przez Putina w Syrii operacji antyterrorystycznej.
A także oznacza to, iż 217 pasażerów (w tym 24 dzieci) oraz 7 członków załogi
oddało życie za Baszara Asada.
To oczywiste, iż nikt na Kremlu nie spodziewał się z tego
powodu masowych demonstracji protestacyjnych, ani broń Boże jakichś łatwych do
stłumienia szalonych buntów. A jednak i tam na górze mogły się pojawić pytania formułowane
dyplomatycznie pytania. Na pewno pan to wszystko prawidłowo przeanalizował
Władimirze Władimirowiczu? Cała ta Syria, Asad junior, cały ten Bliski Wschód -
są nam rzeczywiście potrzebne? Może cena, jaką płacimy za szyitów i alawitów,
naszych wiecznych i zmyślonych sojuszników jest zbyt wysoka, jak się panu
zdaje? Pańskie marzenie, by na poziomie geopolitycznym dorównać Barackowi
Obamie, zasługuje na taką ofiarę?
Można
wojować dalej
Upłynął tydzień, potem następny, jednak poza podłymi
politycznymi outsiderami, wychowankami Zachodu i agentami Departamentu Stanu
podobnych pytań nie sformułował nikt. Kraj ucichł, na dzień pogrążył się w
żałobie, potem w upojeniu świętował Dzień Jedności Narodowej, opluwając z
pogardą Amerykę i rosyjski Bank Centralny. Jednak nikt spośród znaczących
polityków, lub promujących politykę państwa dziennikarzy o głównym nawet się nie
zająknął. Wniosek wyciągnięto prosty, można wojować dalej, nie trzeba liczyć się
z ofiarami. I nawet jeśli jutro zdarzy się kolejne nieszczęście, prezydent powtórzy
swoje słowa, o tym, iż im nie uda się nas zastraszyć. I będzie miał rację.
To wszystko jest możliwe, bo nie mamy ani kraju, ani
społeczeństwa. Wojnę prowadzić możemy, gdzie nam się żywnie podoba. Każde,
nawet największe nieszczęście, w oczach współobywateli będzie wezwaniem do
mobilizacji. Choćby po to, byśmy zjednoczyli się jeszcze bardziej wokół
człowieka, bez którego Rosja nie będzie istnieć. Mówiono nam już o tym w
telewizji, powtórzą to jeszcze wiele razy i ludzie się zjednoczą. Kiedy w końcu,
uczucie trwogi i nienawiść ścisną nam gardło, tak iż oddychanie stanie się
niemożliwe, na stronach bluźnierczego francuskiego tygodnika znów narysują coś
wstrętnego i hashtag #Ja nie Charlie znów
pobije w Runecie wszelkie rekordy. Ludzie wykształceni nazwą tę reakcję
sublimacją, ale znamy także inne słowa, być może byłyby nawet trafniejsze, choć
tu publikować ich nie będziemy. Znamy je za dobrze, by ich używać publicznie.
Za to w Hiszpanii wszystko odbyło się inaczej. Władzę,
która raz jeden przed wyborami pozwoliła sobie na kłamstwo, zmieniono. Jednak
trudno było jej porażkę ocenić jako triumf Al.-Kaidy, albo Bin Ladena,
pozbawionego życia w kilka lat później.
Tamta sytuacja, to świetna ilustracja stosunków panujących
między wolnymi obywatelami i wybraną w wolnych wyborach władzą. Zobaczyliśmy
naród pozbawiony najmniejszego lęku przed naczalstwem, autentyczne socium,
przestrzeń wolną od kłamstwa. Sami ludzie podyktowali władzom, jaką winny
prowadzić politykę wewnętrzną i zagraniczną. W ciągu trzech dni po zamachu, społeczeństwo obywatelskie położyło kres wojnie. W oczach ludzi
była nie potrzebna, prowadzono ją w cudzym interesie. Wybory pozwoliły społeczeństwu
zademonstrować swoje poglądy, dzięki nim wycofano oddziały wojskowe, ratując być
może setki istnień ludzkich. W Rosji wszystko dzieje się na odwrót i dlatego Donbas
tak blisko splata się z Syrią, ofiary ludzkie liczymy w tysiącach, a końca temu
nie widać nawet na horyzoncie. Właśnie wezwano ludzi, by zajęli miejsca w
samolocie, w luku bagażowym już tyka bomba, a płonący samolot leci pewnie
kursem wiodącym od miasta Thorez na Ukrainie, ku półwyspowi Synajskiemu.
Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciolowski
Oryginał ukazał się na portalu snob.ru: http://snob.ru/profile/27216/blog/100356
*Ilja Milstein, (ur. 1960) politolog, dziennikarz.
Absolwent wydziału dziennikarstwa Uniwersytetu Moskiewskiego. Pracował w takich
pismach, jak "Ogoniok", "Nowoje Wremia". Jest laureatem licznych nagród dziennikarskich. Od dziesięciu lat mieszka w Monachium. Stały autor licznych rosyjskich pism i wydań sieciowych, takich jak
Grani.ru, Snob.ru, The New Times, Svoboda. Współautor wydanej w Polsce książki "Pomarańczowa
księżniczka. Zagadka Julii Tymoszenko".
Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:
Obserwuj nas na Twitterze:
Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com
Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz