Strony

sobota, 23 maja 2015

„Git-ludzie”, szara masa i „cwele”



Pamięć i wiedza o życiu w obozach, więzieniach, zamkniętych domach dziecka ważna była dla szeregu pokoleń Rosjan. Temat ten poruszały dzieła literackie i piosenki bardów. Badaniami zajmowali się psychologie i socjologowie. Niewielu z nich mogło pochwalić się dorobkiem równie bogatym, co profesor Michaił Kondratiew. Badał struktury hierarchiczne w stosunkach międzyludzkich, typowe dla placówek penitencjarnych i wychowawczych typu zamkniętego. Na kilka tygodni przed śmiercią, w rozmowie z Michaiłem Czerkalinem podzielił się wspomnieniami z własnego pobytu za kratami i sformułował kilka ważnych spostrzeżeń odnoszących się do relacji między światem więziennym, a społeczeństwem na wolności.






Dlaczego wychowankom domów dziecka łatwiej dostosować się do „koszarowej” rzeczywistości? Jak kształtują się i na czym bazują w środowiskach hermetycznych stosunki między władzą i osobami jej podległymi? Dlaczego z punktu widzenia organów administracyjnych nieoficjalne „kasty”, funkcjonujące w koloniach karnych, są zjawiskiem pożądanym? Trzy tygodnie przed samobójstwem jeden z pionierów rosyjskiej psychologii penitencjarnej, profesor Michaił Kondratiew, opowiedział Artiomowi Czerkalinowi o swoich doświadczeniach z okresu pobytu w więzieniu.



Refleksje Michaiła Kondratiewa zapisał Michaił Czerkalin





W Możajsku, w obozie dla niepełnoletnich, odsiaduje wyrok ok. 200 skazanych za ciężkie przestępstwa.
Foto:Jegor Gabwrilenko (http://gavrilenko.livejournal.com/14785.html)




Wybór zawodu psychologa więziennego w pewnym sensie narzuciło mi samo życie. Do całego szeregu innych profesji miałem po prostu zamkniętą drogę. W wieku 17 lat trafiłem do więzienia, a stamtąd do kolonii dla młodocianych przestępców. Brałem udział w pospolitej ulicznej bójce, ale tak się złożyło, że w 1973 r. Rada Najwyższa ZSRR wydała postanowienie „O zwalczaniu czynów chuligańskich”. Gdyby nie to, pewnie dostałbym zwykłą grzywnę albo wyrok w zawieszeniu. Na mocy nowego postanowienia skierowano mnie jednak do aresztu śledczego „Matrosskaja Tiszina”.

W areszcie na Butyrkach nie było osobnego oddziału dla nieletnich przestępców, zresztą nie ma go tam i dziś. No a potem, już po rozprawie sądowej, istniała tylko jedna możliwość – skierowanie do „kolonii wychowawczej z przymusem pracy” dla nieletnich i młodocianych przestępców w wieku od 14 do 18 lat.

Obecnie tego typu kolonie noszą nazwę po prostu „wychowawczych”. Praca przymusowa została usunięta z ich programu. I to, moim zdaniem, bardzo negatywnie wpłynęło na osadzonych. Być może wysiłek fizyczny miał niewielki wpływ na sam proces resocjalizacji, ale przynajmniej pozwalał więźniom na wypełnianie czasu choćby jakimkolwiek zajęciem. Obecnie czas wolny służy im głównie do nawiązywania i zacieśniania podejrzanych znajomości, budowania więziennej hierarchii i umacniania wzajemnych zależności w specyficznym systemie stosunków międzyludzkich.

Nierównoprawność stosunków można zaobserwować we wszystkich istniejących społecznościach – zarówno w klasie szkolnej, jak i w drużynie sportowej, w jednostce wojskowej czy w kolektywie pracowniczym. Nierówności te kształtują się w oparciu o stosunki nieformalne, te jak wiadomo, zawiązują się zazwyczaj w sposób spontaniczny i żywiołowy.



Kasty



Inna sprawa, że w takiej wyizolowanej społeczności jak kolonia karna, różnice w statusie społecznym mają charakter jakościowy. Tym właśnie różni się struktura kolonii od innych struktur hierarchicznych istniejących w normalnych grupach społecznych. Zasadniczo grupy funkcjonujące w półświatku przestępczym opierają się na regule kastowości. W kolonii karnej są to struktury czteropiętrowe, czy też czterowarstwowe. Dwie pierwsze kasty tworzą nieoficjalni liderzy oraz ich zausznicy; trzecia kasta składa się z „przeciętniaków”, natomiast na samym dole tej swoistej drabiny społecznej znajduje się grupą powszechnie pogardzanych wyrzutków.

Istnienie takiego zróżnicowania pozycji w grupie potwierdza również fakt, iż podopieczni placówki penitencjarnej używają specyficznej terminologii slangowej. W gwarze więziennej nieoficjalni liderzy to borzyje [polski odpowiednik to „git-ludzie”; dosł. borzyj to „bezczelny, niepokorny, agresywny” - mediawRosji]. Ich zausznicy nazywani są priborziewszymi. Kasta pośrednia to czuszki. Natomiast opuszcziennyje to margines, „wyrzutki społeczne” [polski odpowiednik to „cwele”]. O ile trzy pierwsze kasty należą do „przyzwoitego towarzystwa”, to środowisko opuszcziennych składa się z ofiar różnych wynaturzeń i czynów karalnych. Najczęściej „scweleniu” poddaje się ich za „kablowanie”. Sama kara najczęściej przybiera postać poniżania z zastosowaniem przemocy o charakterze seksualnym. Co istotne, każdą z tych kast cechuje stosunkowo stała liczebność. Borzyje to grupa od trzech do ośmiu osób na 100 więźniów. Około 15 osób to priborziewszyje. Kasta pośrednia składa się z 70-75 ludzi i stanowi rdzeń społeczności więziennej (w przypadku kolonii dla dorosłych uznawani są za tzw. „prawdziwych facetów”, przestrzegających przestępczego „kodeksu”, ale jednocześnie podporządkowujących się rozkazom więziennej administracji). Pozostałe 15-20 osób to opuszcziennyje.



Amnestia w Możajsku



Co ciekawe, taka struktura wewnętrznych podziałów, występująca w zamkniętych placówkach, jest zadziwiająco żywotna. Być może wynika to z faktu, że czynniki zewnętrzne kształtują ją wciąż od nowa, nawet jeśli funkcjonowanie grupy z jakichś względów zostało na pewien czas zaburzone. Na przykład w 1974 r. z okazji 50-lecia ZSRR ogłoszono amnestię, która objęła dość szeroki krąg osadzonych. Możajska Kolonia Karna, do której trafiłem, była wzorową kolonią typu ogólnego: osadzeni, którzy w niej przebywali, w większości byli nowicjuszami, odsiadywali pierwsze wyroki. Dlatego praktycznie wszyscy załapali się na amnestię. Kiedy zbliżał się koniec amnestii okazało się, że możajska kolonia dosłownie opustoszała, zostało w niej zaledwie dwóch ludzi, niespełniających kryterium wiekowego lub odsiadujących wyrok z „niewłaściwego” paragrafu. Gdy przyjechałem tam po latach, już jako naukowiec i psycholog, zaobserwowałem, że raz ustalona hierarchia nie uległa jakimkolwiek, choćby najmniejszym zmianom. Wynikało to z faktu, iż jej źródłem był określony zespół prawideł i zasad, które wychowawcy zawsze odgórnie narzucają podopiecznym. Dzieje się tak dlatego, że system kastowy umożliwia administracji więziennej sprawną kontrolę nad skazanymi. Rzecz jasna, nie ma to nic wspólnego z „przemianą osobowości” czy resocjalizacją.



Ta sama logika



W zasadzie rządzi tu ta sama logika, co i w innych placówkach typu zamkniętego, poczynając od domów dziecka, kończąc na strukturach wojskowych. W wojsku na przykład sierżant, żądając by wysprzątano toaletę, mówi do „dziadka”: „Żeby mi tu wszystko błyszczało!”. Natychmiast po tych słowach powinien wyjść, bo oczywiście, jako wyższy rangą, sam sprzątać nie będzie. Sierżanta nie obchodzi, kto konkretnie się tym zajmie, toaleta ma być wypucowana i już. Dokładnie tak samo wygląda współpraca administracji więziennej i borzych, tj. nieformalnych liderów. Rozkaz zostaje wydany komuś z „git-ludzi”, a kto i jak go potem wykona – nie jest istotne.

Podam inny przykład: oprócz Możajskiej Kolonii Karnej w obwodzie moskiewskim istniała (i nadal zresztą istnieje) Kolonia Ikszańska. Później, jako psycholog prowadziłem badania w obu tych koloniach. W Możajsku zauważyłem, że procent nieoficjalnych liderów w stosunku do stanu osobowego całego bloku był dwu- a nawet trzykrotnie wyższy, niż w Ikszy. W tej drugiej placówce na blok przypadało maksymalnie trzech liderów, nie więcej. Długo nie mogłem zrozumieć, z czego to wynika. W końcu jednak znalazłem przyczynę: w Możajsku zajmowano się głównie seryjną produkcją łyżek na specjalnych prasach, natomiast w kolonii ikszanskiej działał cech odlewniczy. Okazało się, że według niepisanego przestępczego kodeksu borzyje w ogóle nie mogą pracować. W przypadku produkcji łyżek można zwolnić od pracy 10 ludzi na 100, a i tak uporają się z realizacją planu. Natomiast w odlewni zwolnienie 10 ludzi jest już niemożliwe. Trzech na stu to maksimum. Zatem automatycznie liczba nieformalnych liderów była tam trzykrotnie niższa.

Co istotne, człowiek prowadzący badania nad systemem wzajemnych stosunków panujących w kolonii, bez trudu może określić status więźnia na podstawie samych tylko zewnętrznych atrybutów. Gdyby postawiono przede mną 100 ludzi, to z marszu będę mógł określić pozycję każdego z nich. Żadne dodatkowe badania mi nie potrzebne. Wystarczy, że spojrzę na ich ubrania.



W obozie dla małoletnich skazanych obowiązuje nieformalna hierarchia regulująca położenie 
każdego z nich także w oczach administracji. Foto:Jegor Gawrilenko,
(http://gavrilenko.livejournal.com/14785.html)




Spodnie "dzwony" i kurtki skórzane



W czasach, kiedy ja odsiadywałem wyrok, w modzie były spodnie „dzwony”. A z przydziału więźniowie dostawali coś zupełnie przeciwnego – górna część nogawek była szeroka i zwężała się ku dołowi. Skazani znaleźli na to radę. Obcinali nogawki, odwracali je do góry nogami i przyszywali na nowo. W ten sposób powstawały „dzwony”. Obuwie robocze (w więziennym żargonie nazywano je kocy) ozdabiano blaszkami zwędzonymi z warsztatu, buty teraz błyszczały. Najbardziej szykownym elementem stroju była czapka-uszanka, jednak musiała różnić się od tych z przydziału. Dla kasty pośredniej, czyli czuszek, typowa była kurtka zakładana przez głowę i zapinana na trzy guziki, tzw. diatłowka. Natomiast skórzane kurtki, rozpinane z góry do dołu (tzw. szkury) nosili wyłącznie przedstawiciele „elity”, tj. borzyje i priborziewszyje. Na całą Kolonię Możajską przypadało tylko sześć granatowych szkur, wszystkie inne kurtki były czarne.

W dwa miesiące po przeniesieniu z więzienia do kolonii, odwiedzili mnie rodzice. To było już moje drugie spotkanie z nimi. Podczas pierwszego widzenia moja twarz miała sinozielony odcień i wyglądała jak nieświeży kurczak na bazarze. Mamie nakłamałem, że jestem chory, a tak naprawdę współwięźniowie spuścili mi wcześniej solidne lanie. To był obowiązkowy etap w procesie wspinania się na wyższe szczeble więziennej hierarchii. O swoje miejsce w grupie walczyłem dość długo, ale warto było. W spadku po moim poprzedniku dostała mi się taka właśnie granatowa kurtka. Pęczniejąc z dumy, na drugie widzenie z rodzicami poszedłem właśnie w niej i w spodniach „dzwonach”. Dzięki temu klawisze przepuścili mnie bez rewizji, a z rodzicami mogłem spędzić całą przepisową godzinę. Innych przeszukiwano, niektórym nawet przerywano spotkanie z krewnymi już po 10 minutach. W pewnej chwili mama spytała szeptem: „Misza, tobie się chyba tutaj żyje zupełnie nieźle, co? Wszyscy mają czarne kurtki, tylko ty jeden masz granatową”. A ojciec na to: „Ten drań to się wszędzie potrafi urządzić”. Po czym wstał i wyszedł trzaskając drzwiami. Od razu się domyślił, że moja kurtka to coś wyjątkowego, że to dowód wysokiej pozycji wśród więźniów.

Paliłem wtedy „Primy”, chociaż w kolonii większym prestiżem cieszyły się „Biełomory”. No więc paliłem te „Primy” ukradkiem, a paczkę chowałem w kieszeni. Za to z kieszonki na piersiach demonstracyjnie wysuwałem rożek pudełka po „Biełomorach”. Oprócz tego o mojej pozycji świadczyły długopisy - miałem najtańsze, po 35 kopiejek za sztukę, ale za to aż w ośmiu kolorach. Ten, kto umiał dostrzec i zinterpretować takie atrybuty, mógł od razu, na pierwszy rzut oka, określić moją wysoką pozycję w więziennej hierarchii.






W naszej brygadzie mieliśmy też przewodniczącego rady ds. skazanych. Facet demonstracyjnie, na oczach strażników, nosił brązową czapkę zamiast przepisowej czarnej. Wewnątrz niej, by ją usztywnić i maksymalnie upodobnić do papachy wszywało się kawałki kartonu. Ten gość na apelach zawsze stał w pierwszym szeregu. Kiedy wychodził na wolność, oddał czapkę jakiemuś ziomkowi. Okazało się jednak, że nowy właściciel był jedynie priborziewszym, a nie borzym. Dlatego już pierwszego dnia, kiedy na apelu „samozwaniec” stanął gdzieś na przedzie, zastępca komendanta brygady zdjął mu tę czapkę z głowy, pociął ją brzytwą i wyrzucił. Pozycja tego „ziomka” w grupie była za niska w stosunku do przywłaszczonego atrybutu.



Kryminaliści na fotografiach



Kiedyś byłem również świadkiem i takiej historii: na przełomie lat 80-tych i 90-tych władze zorganizowały operację „Troska”. Całą akcję wymyślił jakiś generał z MSW. Idea była taka, że kto odsiedział wyrok, miał potem odwiedzić swoją dawną kolonię i opowiedzieć, że po wyjściu z więzienia jest możliwe ułożenie sobie życia na nowo. Oczywiście wcześniej dokonywano selekcji prelegentów i wybierano takich, którym udało się coś osiągnąć, awansować w hierarchii społecznej.


Dzień w obozie zaczyna się o 6,30, kończy o 22.00. Małoletni skazani pracują po 6 godzin dziennie. Foto:Jegor Gawrilenko (http://gavrilenko.livejournal.com/14785.html)



Byłem jednym z takich wybrańców, wysłano mnie do kolonii w Możajsku. Razem ze mną przyjechał pewien chłopak, siedział wcześniej, zanim zamknęli i mnie. W kolonii nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy. Pracował w mieście Kemerowo jako brygadzista, w jednej z tamtejszych kopalni, odznaczony go nawet orderem Lenina. Kiedy w asyście jakichś generałów i dostojników przeszliśmy przez wartownię, naszym oczom ukazała się alejka, wzdłuż niej rozstawiono fotografie o wymiarach metr na metr. Spojrzałem na swoje zdjęcie i przypomniałem sobie, w jakich zrobiono je okolicznościach. Było mi potrzebne do zaświadczenia o odbyciu kary. Na całą brygadę przypadała wtedy jedna marynarka, jeden krawat i jedna koszula. Fotograf wieszał na ścianie prześcieradło, przed nim stawiał krzesło fotografował na takim tle. Wydawał przy tym polecenia: „Pochyl głowę w dół i patrz na swoje buty. A teraz, bez podnoszenia głowy, popatrz w obiektyw tak, bym widział sklepienie twojej czaszki”. Wszystko to robiono po to, żeby wklejone do zaświadczenia zdjęcie razie potrzeby ułatwiało milicji zidentyfikowanie delikwenta. W rezultacie na fotografiach widniały fizjonomie najprawdziwszych kryminalistów, złowrogo łypiących spode łba. No i w tej właśnie alejce honorowej, tuż koło wartowni, umieszczono taki właśnie mój portret. Tyle tylko, że mocno powiększony. A tuż nad nim widniał napis: „Doktor nauk psychologicznych, członek-korespondent”.

Ogólnie rzecz biorąc z tych, którzy po odbyciu kary wrócili do normalnego życia, tylko nielicznym udało się odbić się od dna i coś osiągnąć. W tym miejscu należy podkreślić pewien istotny czynnik: ci, którym w kolonii karnej żyło się całkiem nieźle, zwykle prędzej czy później do niej wracali. Natomiast pośród „scwelonych” nie znam nikogo, kto by tam wrócił. Poczta pantoflowa działa niezawodnie i jeśli już raz cię poniżyli, to już nigdy nie będziesz miał możliwości awansować w więziennej hierarchii.



Specyficzne normy i zasady



Osobny i powszechny problem stanowią domy dziecka. Tu znowu powracamy do zagadnienia społeczności hermetycznych. Nie wiadomo czemu panuje powszechne przekonanie, że wychowankom takich placówek życie powinno się ułożyć szczęśliwie. Tylko że jeśli człowiek nauczył się walczyć o swoje, jeśli potrafił się jakoś urządzić w sierocińcu, to potem w normalnym środowisku, w normalnym społeczeństwie zawsze będzie mu wyjątkowo ciężko. W wyizolowanych grupach panują specyficzne normy i zasady. Jeśli potrafisz funkcjonować w tym świecie, to zawsze najłatwiej ci będzie odnaleźć się w innej tego rodzaju zamkniętej grupie. Właśnie dlatego byli wychowankowie domów dziecka doskonale adaptują się do warunków panujących w koloniach karnych czy w armii, z jej „falą” i „gnębieniem kotów”.



Jak się robi herbatę?



W ramach wspomnianej już operacji „Troska” jeździliśmy również po domach dziecka. Jedno ze spotkań wstrząsnęło mną szczególnie: wraz z komisją przyjechaliśmy do Moskwy, odwiedziliśmy pewnego chłopaka w nowej, przydzielonej mu przez państwo po opuszczeniu sierocińca kawalerce. Takie wtedy obowiązywały przepisy. Chłopak chciał poczęstować nas herbatą. Wziął więc zwykły czajnik, nasypał do niego cukru, dolał zimnej wody i postawił na kuchence. Nigdy wcześniej nie widział, jak się robi herbatę. W domu dziecka dostawał gotowy napój w kubku. Takie było jego pojęcie o życiu. Oczywiście to nic strasznego, że nie umiał normalnie zaparzyć herbaty. Nie o to mi chodzi. Chcę jedynie podkreślić, że ten chłopak cały system stosunków międzyludzkich i obyczajów skopiował z domu dziecka, po prostu mechanicznie przeniósł go na grunt zwyczajnego życia w społeczeństwie. Ludzie jednak nie znają tych norm, lub nie akceptują ich, taka osoba czuje się więc wyobcowana. W domu dziecka grono pedagogiczne dokłada wszelkich starań, żeby zapewnić dzieciom dobre warunki bytowe, bo wtedy łatwiej utrzymać kontrolę nad wychowankami, łatwiej ograniczyć do minimum niebezpieczeństwo buntów, przejawów niezadowolenia i awantur. W zasadzie wychowawcy dbają o swój własny interes i mało ich obchodzi, co się stanie z tymi dzieciakami, gdy już opuszczą placówkę opiekuńczo-wychowawczą. Ci młodzi ludzie, którzy zdołali zaadaptować się do życia w tego rodzaju grupie, bardzo często po latach wracają do domów dziecka – tyle, że już w charakterze wychowawców. Natomiast ci, którzy w hermetycznym środowisku sierocińca zawsze czuli się źle, dość szybko odrzucają te normy jak zbędny balast. Dzięki temu łatwiej im wtopić się w normalne społeczeństwo. W koloniach karnych powyższe tendencje są jeszcze silniejsze.





Tłumaczenie: Katarzyna Kuc



Oryginał ukazał się na portalu "Mediazona":
http://zona.media/story/kondratyev/






 Michaił Kondratiew (ur. 1956) pełnił funkcję dziekana na wydziale psychologii Moskiewskiego Uniwersytetu Psychologiczno-Pedagogicznego. Był założycielem i redaktorem naczelnym czasopisma „Psychologia społeczna i społeczeństwo”. Jeden z pionierów rosyjskiej psychologii penitencjarnej. Badał struktury hierarchiczne w stosunkach międzyludzkich, typowe dla placówek penitencjarnych i wychowawczych typu zamkniętego. Jego najwybitniejsze prace to „Budowanie autorytetu”, „Nastolatek w systemie stosunków międzyludzkich w placówce wychowawczej typu zamkniętego”, „Psychologia społeczna w zamkniętych placówkach wychowawczych”. 5 maja 2015 r., po długich zmaganiach z chorobą nowotworową, zakończył życie samobójstwem.












Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz