Do obozu "Perm-36" Siergieja Kowaliowa zesłano w
latach siedemdziesiątych za antyradziecką agitację i propagandę. Najgorszy był karcer,
panował w nim wieczny chłód, skazańcom zmniejszano racje żywnościowe. Po upadku
Związku Radzieckiego Kowaliow poparł inicjatywę, by w starym obozie zorganizować
muzeum poświęcone ofiarom represji. Ale w Rosji Putina, ekspozycja w dawnym
kształcie nie jest potrzebna, podjęto więc decyzję, by upamiętniała także zasługi
funkcjonariuszy Gułagu. W rozmowie z portalem "Otkrytaja Rossija" Siergiej
Kowaliow bije na alarm, najgorsze jest to, że władze przejęły również całe
zbiory i archiwum muzeum.
Z Siergiejem Kowaliowem rozmawia Roman Popkow
Istniejące na terenie starego obozu dla więźniów
politycznych muzeum "Perm-36" ulega likwidacji. Przyczyną jest
konflikt z władzami Kraju Permskiego. Pozarządowa organizacja
"Perm-36" wydała oświadczenie o zakończeniu działalności, zaś nowe
kierownictwo kompleksu muzealnego podjęło decyzję o radykalnej zmianie polityki programowej. Tam, gdzie istniał obóz powstanie teraz "Muzeum
historii obozowej i załogi Gułagu". Członek zarządu pozarządowej
organizacji "Perm-36" i działacz ruchu na rzecz praw człowieka,
Siergiej Kowaliow w czasach radzieckich, w tym właśnie obozie odsiedział kilka
lat. Teraz opowiedział portalowi "Otkrytaja Rossija", jak wyglądała jego
historia i o motywach jakimi kierowały się władze, podejmując decyzję o
likwidacji legendarnego muzeum.
Sędziwy dysydent z czasów radzieckich, Siergiej Kowaliow jest legendą rosyjskiego ruchu na rzecz praw człowieka. |
Roman Popkow:
Obóz "Perm-36" znany jest przede wszystkim jako instytucja
należąca do systemu represji z czasów Breżniewa. Mało wiemy o jego historii w
czasach Stalina....
"Czerwony Kapturek"
Siergiej Kowaliow:
Wówczas był to niewielki obóz. Dopiero później
"Perm-36" stał się instytucją o szczególnym znaczeniu. W żargonie
zeków takie zony nazywano "Czerwony kapturek". Kierowano do nich byłych
sędziów, prokuratorów, milicjantów mających na sumieniu przestępstwa
kryminalne. W roku 1972 powstał tu obóz dla więźniów politycznych. Przywieziono
ich z obozów położonych na terytorium Mordowii. Podróż była ciężka, więźniów
przewożono latem, w okropne upały, w ciasnocie, w starych wagonach
stołypinowskich.
Ale oczywiście, nie da się porównać obozów z czasów
Breżniewa i Stalina. Stalinowskie łagry, rzecz jasna, były o wiele surowsze,
istniały jednak pewne plusy. Miały ogromne rozmiary, w każdej trzymano wielką
liczbę więźniów, niech pan przypomni sobie "Jeden dzień z życia Iwana
Denisowicza". Główny bohater nosił obozowy numer "SZ-854". W
takim wielkim obozie łatwiej represjonować ludzi na masową skalę, ale z drugiej
strony niemożliwa była pełna kontrola każdego osadzonego tu więźnia. Kiedy ja
dotarłem do Perm-36 liczba więźniów wynosiła 140, wszyscy byliśmy jak na
widelcu.
Jednak nas nie bito, niczego takiego nie było. Próbowano nas
jednak wychowywać przy pomocy innych metod, wysyłano do karceru, w nim było bardzo zimno. Przysługuje wówczas
specjalna norma żywnościowa "9-B". Gorący posiłek należy się co drugi
dzień, porcje jedzenia są też zmniejszane. W te dni, kiedy nie ma gorącego
posiłku, przysługuje jedynie wrzątek, chleb i 7 gramów soli. W takich warunkach
organizm broni się i zjada się sam. Najpierw pochłania własne zapasy tłuszczu,
w obozie trwa to bardzo krótko. Potem funkcje życiowe podtrzymywane są przez
trawienie białka. W ustach pojawia się zapach acetonu. Człowiek powoli
"zjada" własne mięśnie. Tak samo przebiega w czasie dłuższa głodówka.
Jeśli człowiek musi przetrwać na normie" 9-B" dwie kary regulaminowe
w całości, to znaczy miesiąc, to bijący od niego zapach acetonu staje się coraz
wyraźniejszy.
W czasach stalinowskich nikt o nim nie słyszał. Międzynarodową sławę uralski obóz "Perm-36" zdobył w latach siedemdziesiątych, tutaj zesłano wielu wybitnych dysydentów. |
Najgorszy był brak wolności
Popkow:
W jakich warunkach siedzieli pozostali skazani? Jak ich
karmiono?
Kowaliow:
Jedzenia było mało, jakość parszywa. Osobiście, tak jak to
pamiętam, nie czułem się głodny. Jeśli dostaje się pełną, niezmniejszona normę żywnościową,
od czasu do czasu przychodzi paczka i udaje się przemycić coś z długiego
widzenia, to da się żyć. Ale, kiedy popatrzałem na swoją fotografię wklejoną do
zaświadczenia o zwolnieniu, nie poznałem się. Zobaczyłem czaszkę obciągniętą
skórą. W obozowym jadłospisie, do jedzenia, nadawała się tylko jako tako zupa
na obiad. W niej zgodnie z regulaminem powinno było nawet znajdować się mięso,
choćby 50 gramów, ale oczywiście w zupie go nie było. Gotowano ją na kościach, ale
więźniowie też ich nie dostawali, wcześniej je z niej wyjmowano. Ale była to w
końcu prawdziwa, zawiesista zupa. Niczego innego z obozowego jadłospisu, ludzie
z wolności nie wzięliby do ust.
Popkow:
Czym zajmowali się skazańcy? Gdzie pracowali?
Kowaliow:
Możliwa była praca w najróżniejszych dziedzinach. Mieliśmy
tokarnię - w naszym warsztacie stały maszyny tokarskie. Ale ilość miejsc pracy w
niej była ograniczona, przez cały czas chciałem się w nim zatrudnić, nie udało
się. Ten rodzaj pracy był dla mnie zabroniony. Pracowałem jako palacz w
kotłowni, piłowałem deski, więźniowie w naszym obozie montowali także jakieś
części potrzebne do produkcji żelazek.
Jednak nie fizyczna praca była najcięższa. Najgorszy był
brak wolności. Odczuwało się to szczególnie boleśnie w konfrontacji z samowolą
administracji. Często traktowano nas bezczelnie, cynicznie, demonstracyjnie
naruszano naszą godność.
Popkow:
A teraz próbuje się zacierać pamięć o przestępstwach popełnionych
przez państwo. Taka właśnie jest główna przyczyna likwidacji muzeum, pamięć nie
jest potrzebna....
Muzeum "Perm-36" i organizowany na jego terytorium doroczny festiwal "Piłorama" były prawdziwym "terytorium wolności". |
Kowaliow:
Chodzi o coś więcej. Nie tylko o to, że w muzeum można było
obejrzeć baraki dla zeków, strefę przemysłową, i tak dalej, albo, że
zwiedzającym opowiadano, jak wyglądał Gułag w czasach Breżniewa.
Wszystko to oczywiście miało znaczenie, ale o wiele
ważniejsza była sama reputacja muzeum, mówiono o nim "Perm-36 - terytorium
wolności". W ostatnich latach była to rzeczywiście strefa wolności. Co
roku organizowano festiwal "Piłorama". Zwykle gromadził po kilka
tysięcy widzów, ale kiedy występował Jurij Szewczuk, ich liczba rosła
wielokrotnie. Odbywały się koncerty, wystawy, na "Piłoramie" można
było spotkać artystów reprezentujących różne kierunki w sztuce, w tym z
petersburskiej grupy "Mitki". Ludzie zbierali się na seminariach, na
nich dyskutowano otwarcie o tym, co dzieje się dziś w Rosji.
Na festiwal docierały też grupy młodzieży z organizacji
Siergieja Kurginiana (politolog i
działacz pro kremlowskiej orientacji - "media wRosji"), w
czerwonych koszulkach ozdobionych radzieckimi symbolami. Samego Kurginiana na
festiwalu nigdy nie było, ale wychowani przez niego młodzi ludzie zachowywali
się zgodnie z instrukcjami, usiłowali przerywać nasze imprezy, występowali z przemówieniami
wychwalającymi władze. Te grupy oczywiście, wyróżniały się na tle reszty
publiczności, były obcym ciałem, nikt jednak ich nie zaczepiał, nie wzywano
milicji, nie usuwano siłą.
Popkow:
Kiedy zorientowaliście się, że muzeum zetknęło się z
poważnymi problemami?
Odpowiednie publikacje
Kowaliow:
Najpierw w prasie miejscowej zaczęły się ukazywać
odpowiednie publikacje. Były obrzydliwe, obrzucały błotem starych zeków.
Pisano, iż nikt nigdy nie prowadził żadnej głodówki, a jeśli już to więźniowie dokarmiali się wówczas, tak by nikt nie
zauważył. W tych artykułach wynoszono pod niebiosa administrację obozową. Ta pisanina
milicyjna, niektórzy autorzy twierdzili, iż sami należeli do załogi obozu,
zawierała także napaści i na mnie. Można było przeczytać, iż "Kowaliow
sam odprowadzał ludzi do karceru", stawiano mi inne nieprawdziwe zarzuty.
Potem zaczęliśmy odczuwać presję ze strony permskiej
administracji krajowej.
Trzeba tu wspomnieć, iż gdy powstawało muzeum, władze
permskie udzielały nam daleko idącej pomocy. Muzealne pomieszczenia trzeba było
odremontować, po zamknięciu obozu, wszystko zaczęło się rozwalać. By teren
uporządkować, potrzebne były pieniądze. Budynki obozu oficjalnie stanowiły
własność samorządową, należały do kraju permskiego, muzeum wynajmowało je
bezpłatnie. Od czasu, do czasu władze przyznawały też jakieś subsydia, przez
cały czas prowadzono prace restauracyjne.
Muzeum działało bardzo aktywnie. Zatrudniało pracowników
naukowych, przewodników, wszystkim trzeba było płacić pensje. Wsparcie dla
muzeum ze strony władz regionalnych było niemałe. Rzecz jasna, pieniędzy
brakowało, ale dodatkowo udawało się zdobywać różne granty.
W pewnym momencie, przeciwnikom obozu przestały wystarczać
działania czysto propagandowe. Do ich zarzutów o działalność antypaństwową, podważanie
państwowego porządku prawnego, doszła rzeczywista presja ze strony władz. Próbowaliśmy,
jak mi się niekiedy wydaje niepotrzebnie, dogadać się z gubernatorem. W tych
rozmowach uczestniczyła administracja prezydenta Federacji Rosyjskiej. Jej
urzędnicy przejmowali naszych kolegów z Rady Społecznej muzeum. Powtarzano
frazesy o potrzebie kompromisu. Urzędnicy w swoich aluzjach dawali do
zrozumienia, iż stanowisko muzeum nie powinno być aż tak krytyczne, sugerowano
by ograniczyć program wykładów prowadzonych na festiwalu.
Ale w końcu, permska administracja krajowa postanowiła z
powrotem objąć kontrolę nad terytorium i pomieszczeniami muzeum. Zwolniono
znaczną część pracowników. Podjęto prace organizacyjne mające na celu powołanie
do życia "Muzeum Funkcjonariuszy Gułagu". Wszystko stało się jasne.
Podjęto decyzję, by zlikwidować "terytorium wolności". A teraz wprowadzono ją w życie.
Popkow:
Nowe muzeum będzie poświęcone funkcjonariuszom Gułagu.
Ciekawe, jaka będzie jego ekspozycja, o czym będą opowiadać przewodnicy?
Przyszłość archiwum
Kowaliow:
Nie mam pojęcia. Największy problem polega na tym, że tam
przejęto także całą kolekcję, dokumenty. Muzeum zebrało ogromną liczbę
eksponatów, wielkie archiwum, permska administracja krajowa nigdy tym się nie
zajmowała.
Samolikwidacja organizacji "Perm-36" była
konsekwencją jej zadłużenia, przypisano nam dług w wysokości ok. 600 tys.
rubli. Innego wyjścia poza samolikwidacją nie mieliśmy. Trzeba było ogłosić
bankructwo, ze wszystkimi jego następstwami i sądowymi procedurami. Ale ja znam
dobrze rosyjski system sądowniczy, nie spodziewam się, że sądy podejmą
korzystne dla nas postanowienia.
"Terytorium wolności" istniało 10 lat. Ale jak
widać wyraźnie, ewolucja naszego państwa nie biegnie obecnie ku wolności. Historia
muzeum "Perm-36" dobiegła końca. Musimy sobie uświadomić, że instytucja, która tam powstanie, nie będzie
już prawdziwym muzeum Gułagu. Będzie jego przeciwieństwem. Będziemy mieli do
czynienia, z wersją historii radzieckich represji zaadaptowaną do dzisiejszych
warunków w polityce wewnętrznej i zagranicznej.
Zamknięto nas, zlikwidowano z przyczyn politycznych. Im
"terytorium wolności" nie jest potrzebne, obecne władze prowadzą własną
politykę. Ich zdaniem, określone siły antyrosyjskie chciałyby zniszczyć nasze
państwo. I likwidacja muzeum "Perm-36" to fragment walki z tymi
wyimaginowanymi siłami.
Tłumaczenie: ZDZ
Oryginał ukazał się na portalu openrussia.org:
*Siergiej Kowaliow (ur. 1930), wybitny rosyjski działacz
ruchu na rzecz praw człowieka, dysydent z czasów radzieckich, więzień
polityczny. W poradzieckiej Rosji, do roku 2003 był deputowanym do parlamentu.
Z naszego archiwum: o
losach Muzeum "Perm-36":
Batalia o Perm 36. Czy przetrwa Muzeum Gułagu?
Historia konfliktu między najważniejszym w Rosji muzeum represji „Perm-36” i byłymi funkcjonariuszami łagru.
Autorki: Jelena Raczewa i Anna Artemiewa,
„Nowaja Gazieta”
Z naszego archiwum: o
losach Muzeum "Perm-36":
Batalia o Perm 36. Czy przetrwa Muzeum Gułagu?
http://media-w-rosji.blogspot.com/2014/07/batalia-o-perm-36-czy-przetrwa-muzeum.html
Muzeum zorganizowano w połowie lat dziewięćdziesiątych na terytorium dawnego obozu Perm 36. Tutaj w czasach radzieckich w ciężkich warunkach więziono dysydentów i obrońców praw człowieka. Ale obecnie szansa, że muzeum przetrwa są coraz mniejsze. Dawni funkcjonariusze łagrowi wytoczyli mu wojnę. Z muzeum walczą „patroci” i zwolennicy silnej ręki. Pamięć o represjach z czasów radzieckich utrudnia odbudowę „wielkiej” Rosji.Historia konfliktu między najważniejszym w Rosji muzeum represji „Perm-36” i byłymi funkcjonariuszami łagru.
Autorki: Jelena Raczewa i Anna Artemiewa,
„Nowaja Gazieta”
Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:
Obserwuj nas na Twitterze:
Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz