Strony

środa, 4 lutego 2015

Kompania Psycha i bitwa o Awdiejewkę



Kompania Psycha ma za sobą długi szlak bojowy. Walczyli w Pieskach i w Marince. Teraz rzucono ich pod Awdiejewkę. Ważą się losy przyczółka pod Debalcewo. Artyleria grzmi tu od miesiąca. Nie ocalała w oknie żadna szyba, wszędzie obecne są ślady po pociskach i wybuchach. Psych codziennie telefonuje do syna. Obiecuje mu, że wróci cały i zdrowy. Jego żołnierze nie rozumieją jednego, jak ich przyjaciele i rodzina w Rosji mogli uwierzyć w to, że są faszystami. Kompanię Psycha odwiedził na froncie dziennikarz moskiewskiej „Nowej Gaziety” Siergiej Sokołow. Rosyjskie media niezależne starają się jak najdokładniej opisywać wojnę na Ukrainie.



Autor: Siergiej Sokołow 





Specjalny reportaż z linii frontu, z Awdiejewki. Od miesiąca, bez przerwy, grzmi tu artyleria.





Żolnierze  ukraińskiej armi nie mogą zrozumieć, jak to się stało, iż ich rosyjscy przyjaciele
uznali ich za faszystów.





- Chłopcy, może wiecie, w jakim mieszkam teraz kraju? Na Ukrainie, a może w Derelu? (Donieckiej Republice Ludowej - "mediawRosji") – babcia zadaje pytanie i nagle milknie. A wy kim jesteście? Z tej, czy z tamtej strony?

Baba Gala i jej pies

Spoza linii wzgórz dociera robiąca wrażenie kanonada artyleryjska. Naszej rozmowie z babą Galą towarzyszy akompaniament bliskich wybuchów, teraz wali już solidnie. Dowiadujemy się od niej, że pochodzi ze stanicy Jasinowatej, ma tam dzieci, próbuje się do nich dodzwonić. Chce się dowiedzieć się, czy są cali i zdrowi, ale od tygodnia nie było połączenia, łączność działa parszywie. Nasz telefon jeszcze odnajduje sieć, dodzwaniamy się, zdobywamy najważniejsze wiadomości, wszyscy żyją…  

- Nie mogę wyjechać, żal mi psa i kur. I ja nie chcę do DRL, ale nawet gdybym chciała… Puszczą, nie puszczą, nie mam pojęcia, tam potrzebne są jakieś przepustki. Może byście zabrali pieska… wtedy może się zdecyduję. Stary owczarek o mądrych i smutnych oczach uważnie i z nadzieją przygląda się nieznajomym. W końcu przynosi nam patyk.
- Taki mądry pies. Ale i tak, nawet na noc, nie zabieram go do domu, wystarczy, że coś wybuchnie i zginę. Nie chcę, żeby mnie potem zjadł.

Jesteśmy w wiosce o nazwie Wiesiołoje. Leży bezpośrednio przy opustoszałej trasie Konstantinowka-Donieck (ostatni posterunek armii ukraińskiej pozostał daleko z tyłu). To szara strefa, na tutejszych wiejskich drogach spotkać można każdego. Może dlatego facecina stojący razem z babą Galą znika natychmiast, gdy tylko w polu jego widzenia pojawia się nadjeżdżający samochód. Tylko tędy można dojechać do Awdiejewki,  na przednią linię frontu.

Im bliżej do miasta, tym koszmarniej dźwięczy wojenna symfonia, już nauczyliśmy się odróżniać z czego strzelają, jaka to salwa, czy strzela pojedyncza haubica, czy prowadzony jest ostrzał seryjny z wyrzutni rakietowych. Zza zakrętu wyłania się nagle sylwetka kombinatu koksochemicznego w Awdiejewce, do niego także często strzelają, ale zakład dymi i usiłuje pracować. Czyjś żeński glos przez megafony wzywa kogoś, by przeszedł skądś dokądś. Ludzie dają z siebie wszystko, by żyć jak dawniej w czasach pokoju, nie potrafią uświadomić sobie, że wojna dotarła i do nich. Może dlatego każdego ranka biegną ku bramie wejściowej, potem na swe miejsca racy, tam także trafiają w nich kule, dopiero co pochowali maszynistę parowozu.

Awdiejewka

Awdiejewkę od Doniecka oddziela ledwie 6 kilometrów. Na jej południowych peryferiach wciąż tli się resztka życia. Wciąż pozostają otwarte niektóre sklepy, ludzi jeżdżą na rowerach i nawet funkcjonuje transport publiczny. Ale centrum miasta zostało zniszczone. Mieszkało w nim kiedyś ok. 40 tys. ludzi. Miejscowe wysokościowce zostały podziurawione kulami, wygląda to koszmarnie, ludzie z nich wyjechali. W te budynki nieraz trafiały kule. Na południowych peryferiach biegnie przednia linia frontu. Jeśli komuś uda się wspiąć na górę któregoś z wysokościowców, to zobaczy resztki wieży  kontrolnej donieckiego lotniska.



Obserwuję trasę wylotową z miasta. Z wielką szybkością jadą po niej cztery samochody osobowe i minibus. Trudno się zorientować, czy uciekają z miasta, czy chodzi o coś innego. Telefonuję, nie, na przedniej linii frontu nic się nie zmieniło. Po prostu po tamtej drodze zwykle nie jeździ nikt. Ulica Czapajewa jest stałym celem ostrzału. Po obu jej końcach widać zrujnowane domy. Na asfalcie leżą nadpalone odłamkami pocisków gałęzie drzew.

Taktyka działań wojennych na tym odcinku jest następująca: obie armie okopały się w odległości 700 metrów i walą do siebie bez przerwy z całej znajdującej się w ich dyspozycji artylerii. Armia ukraińska jest uboższa, to da się łatwo zauważyć, wystarczy przysłuchać się salwom, od razu wiadomo kto, skąd i z czego strzela. Ci, których przywykliśmy nazywać separatystami, dysponują bogatszym arsenałem. Co w nim jest? Moździerze kalibru 82 milimetrów „Wasylek”, moździerze kalibru 120 milimetrów, czołgi T-72 i T-64, samojezdne stanowiska artyleryjskie („gwoździki” i „nony”), haubice D-30 i różne wyrzutnie rakietowe (Grady, Uragany, mówią, że strzelają też z Buratinów – to też są wyrzutnie rakietowe, choć przypominają miotacze ognia).

Z ilu rakiet składa się salwa?

Ogień prowadzony jest bez przerwy, tak to właśnie wygląda: bez przerwy. Czasem zdarzają się rzadkie przerwy na śniadanie, obiad i kolację, bywa, że artylerzystom przeszkadza pogoda (na przykład silny wiatr). Dopiero co gdzieś postrzelali, na oko kilka ulic od nas, tam wybuchały Grady (strzelają pociskami rakietowymi, jednak ich lot nie jest kontrolowany, spadają na terytorium o powierzchni kilometra kwadratowego, lub więcej. Salwa składa się z 16, bywa że z 36 rakiet, to zależy od modelu wyrzutni. Mówiąc prościej, wyglądają jak „Katiusze”, na pewno pamiętacie kadry z filmów o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej z uciekającym w panice przeciwnikiem). Teraz w odpowiedzi – nawiasem mówiąc spoza terenu miasta – odezwały się wyrzutnie samojezdne. Czasem zdarza się, że jakiś durny dowódca ukraiński zainstaluje swoją baterię w środku zamieszkałej przez ludzi miejscowości, wtedy wyjaśniają to swoi. To widać od razu:  kiedy jakaś miejscowość zostaje zrównana z ziemią trudno mówić, by miało to sens z taktycznego punktu widzenia. A jednak takie rzeczy się zdarzają. W Awdiejewce, na przykład, walki trwają już prawie miesiąc, od 8go stycznia.

Powiem tak: nikt nigdzie nie będzie w stanie udowodnić komukolwiek, kto choć trochę zna się na technice wojskowej, iż te wszystkie śmiertelne urządzenia mogą być obsługiwane wyłącznie przez ochotników. Nawet takich, którzy mają za sobą służbę wojskową. To jest po prostu niemożliwe. By oddać salwę choćby z najprostszego moździerza, potrzebny jest nie tylko wyszkolony korektor ognia, ale także ludzie dysponujący specjalnymi tablicami strzelniczymi, dzięki nim możliwe jest wprowadzanie korekt uwzględniających temperaturę powietrza, wilgotność, wiatr i ukształtowanie terenu. Czasy strzelania do celu, gdy wystarczało obserwowanie końca lufy, zamiast przy pomocy celownika dawno minęły. Dziś celowanie to skomplikowana operacja, by nauczyć się, jak się to robi potrzeba przynajmniej miesiąca. Na własne oczy obserwowałem to artyleryjskie szaleństwo, tym bardziej nie uwierzę teraz w ochotników-samouków.

… Jeśli lotnisko donieckie porównywać z twierdzą w Brześciu, to trzeba powiedzieć, iż ta wojna ma także swój dom Pawłowa (dom w Stalingradzie przechodzący podczas słynnej bitwy z rąk do rąk – „mediawRosji”), broniony od 9 miesięcy. Stoi na przedniej linii frontu. Stąd do pozycji separatystów – 800 metrów. W nim zatrzymałem się na noc.

Sztab Psycha

W tym domu żadna szyba nie pozostała cała, ślady pocisków widać na każdym kroku, przed klatką schodową wyłożono worki z piaskiem, wszędzie popękane rury i okropne zimno. Tutaj zatrzymała się kompania Psycha (taki ma pseudonim bojowy). Należą do 20go batalionu strzelców zmotoryzowanych, wchodzącego w skład 9ej brygady Sił Zbrojnych Ukrainy. Jeśli nie dyżurują na posterunkach, ludzie śpią. Kiedyś był to w miarę ekskluzywny apartamentowiec, mieszkania kupowano w nim zaciągając kredyt hipoteczny, potem je odpowiednio wyposażano. Ludzie sprawiali sobie drobne przyjemności, instalując na przykład kabiny prysznicowe, teraz do niczego się już nie nadają.



Na terenach objętych walkami najtragicznieszy jest los ludności cywilnej. Ci którzy
nie zdołali uciec, chowają się po piwnicach. 


Kiedy przejść się po klatkach schodowych, tu i ówdzie można odnaleźć przyczepione do drzwi małe karteczki z napisem: „tu  mieszkają ludzie”. Ale teraz, po 8 stycznia, dom opustoszał. Jakby w odpowiedzi na pytanie dlaczego, nagle zatrzęsło podłogą, zadźwięczały ostatnie nie rozbite szyby, pocisk czołgowy spadł gdzieś w pobliżu, albo w rejonie sąsiedniej klatki schodowej, albo na położony w pobliżu sklep. Dokładniej określić się nie da, jakoś trudno znaleźć w sobie ochotę na to, by wyjrzeć na terytorium znajdujące się pod ostrzałem. Wielopiętrowy dom stojący po sąsiedzku, też pokiereszowany został przez pociski. Dostał co najmniej 3-4 razy. To widać na pierwszy rzut oka, ale dokładniejsze oględziny też nie są możliwe, tędy również przebiega linia ognia. Na podwórku zainstalowano elektryczną podstację, kiedy na początku stycznia zaczął się tu zmasowany ostrzał artyleryjski, obok niej układano zwłoki mieszkańców. Od żołnierzy dowiaduję się, że było ich trzynaście. Nie wszystkie od razu udało się wywieźć.

A czołg, ten który zdążył się już ze mną przywitać, wrósł na stale w tutejszy krajobraz. W odległości jednego kilometra separatyści zbudowali dlań specjalnie umocnione stanowisko. Zaczyna strzelać codziennie o poranku, gdzieś tak od dziewiątej, przynajmniej 6 razy pluje ogniem w naszą stronę. A czasem, tak jak dziś, strzela także w ciągu dnia.

Obok nas do akcji ruszają medycy. Na noszach wynoszą rannego żołnierza, jego ręka zwisa bezsilnie w dół, ciągną ją po asfalcie. Ktoś troskliwie unosi ją ku noszom, widać jest szansa, iż nie jest to „ładunek 200” (martwy), a „ładunek 300” (ciężko ranny).

Dowódca kompani „Psych” prowadzi mnie do sztabu. Mieści się w jednym z mieszkań, wciąż jeszcze działa tu kuchnia (na płycie bulgocze gotujący się rosół). Ogrzewanie zapewnia piecyk burżujka, sątu też rozkładane łóżka i rzucone na podłogę materace. Okna zabito sklejką. Kompania Psycha walczy tu od ponad miesiąca (wcześniej ich szlak bojowy wiódł przez równie niebezpieczne Pieski i Marinkę), kiedy ich zmienią nie wiadomo. Na ścianach porozwieszano prawosławne ikony z papieru, a także masę rysunków dziecięcych, na nich nie ma wojny, są za to uśmiechnięci ludzie spacerujący po parku i pogodne pejzaże. Rysunki są podpisane koślawym dziecięcym pismem. Ich autorzy, choć piszą z błędami, wyznają miłość do walczących żołnierzy, życzą im, by przeżyli, wrócili do domu i do swych ulubionych zajęć. Listy od dzieci na front przychodzą bez przerwy, tak samo z resztą piszą ich rodzice wolontariusze. Starają się zbierać dla frontu wszystko, co się da, odzież, żywność, niezbędne  żołnierzom części ekwipunku.

Czy Rosjanie wierzą w to wszystko na serio?

W walczących ukraińskich oddziałach nie widziałem młokosów po 18 lat. Najmłodszy którego spotkałem, Kiriucha, miał 22 lata. Rzucił uczelnię, wrócił z Rosji, ruszył na wojnę. Teraz siedzi na rozkładanym łóżku, nie odrywając się od gry na monitorze telefonu, opowiada monotonnie, no tak strzelają, no tak przyzwyczaiłem się, wojna, to wojna. Nawet nie reaguje na nie milknące wybuchy. Przecież nie będzie skakał co pięć minut. „Było mu ciężko, może psychicznie już nie wytrzymuje” – szeptem mówi ktoś z jego starszych kolegów.

Batalion sformowano w Dniepropietrowsku. Służą nim w zasadzie starsi faceci, po trzydziestce, niektórzy liczą sobie 50 wiosen, mają już wnuki. Są spokojni, rozważni i zadają mi, nie wiadomo skąd przybyłemu moskiewskiemu dziennikarzowi więcej pytań, niż ja im.

- Rosjanie na serio wierzą w telewizor? Dlaczego wspierają to wszystko? No nie, wytłumacz nam, dlaczego Słowianie zabijają się nawzajem, a Rosjanie się z tego cieszą? Wielu u was nie chce tej wojny?

Nie znam odpowiedzi na te pytania.  Od roku tkwią cierniem w naszej świadomości. Więc odpowiadają sami. Sasza, ma ponad pięćdziesiąt lat, pracował długo w fabryce, gdzieś na Syberii.

- Mój starszy brat mieszka w Tomsku. Ma dwa dyplomy, był oficerem, jeszcze w 2013 roku spotkaliśmy się w Dnieprze. Teraz pokłócił się ze mną. Także z mamą. Nie dzwoni do nas. Mówi, że po naszej stronie walczą faszyści i NATO. Bracie, powiadam, jacy faszyści, ja co, jestem faszystą? Jakie NATO, przyjedź do nas i popatrz sam. Ja walczę i walczą moi sąsiedzi. A on na to rzuca słuchawkę.

- Mój brat służy w wojsku rosyjskim. Jest oficerem, do emerytury został mu rok. Telefonuje i mówi: „Wybacz, przerzucają mnie do Rostowa, nie mogę odmówić, inaczej nie dostanę ani emerytury, ani mieszkania. Może więc niedługo się zobaczycie… przez celowniki… – do rozmowy wtrąca się jeszcze jeden z obecnych w kuchni.

Nikt z moich rozmówców nie uważa Rosjan za wrogów. Oni sami, w połowie, a czasem w całości są Rosjanami. Wszyscy pytają tylko o jedno, dlaczego stało się, to co się stało i kiedy to wszystko wreszcie się skończy.

- Przybiega naczelnik milicji. Psych wypala w ciągu dziesięciu minut już trzeciego papierosa. Milicjant zaczyna mówić: - „To coś dziwnego, tak walnęło, przyjechałem na miejsce, a leja od wybuchu nie ma. Za to z drzew odpadły gałęzie i wszystkie domy naokoło są podziurawione.” Więc Psych mu tłumaczy, że walnęli „Uraganem” z kasetowym „nadzieniem”, sam wiesz, to się wszystko rozlatuje w powietrzu na samodzielne kawałki, wybuchają potem tam w górze i rozlatują jako odłamki.

Kapitan Jura unika niewoli

O kapitanie Jurze opowiadano mi jeszcze w Kramatorsku, jak udało mu się ze swymi żołnierzami uniknąć niewoli. Nie zorientowali się, zajechali na posterunek separatystów. Oddział Jury łatwo było poznać po ukraińskiej fladze, po ukraińskich znakach rozpoznawczych. Jura powiedział im, że są z donieckiego wywiadu DRL, a ukraińskie symbole pozwalają im wychodzić na tyły przeciwnika. Puścili ich.

- Kto był na tym posterunku – pytam.

- Czeczeni z batalionu „Wostok”.

- Nie mylisz się?

- Kto by nie odróżnił Czeczena od Ukraińca, albo Rosjanina? Mieli też swoje naszywki. Z nazwą „Wostok” i czeczeńska flagą.

Gdy nadszedł wieczór, pojechaliśmy do sauny. Jej właścicielami są miejscowi bracia biznesmeni. Nie wyjechali z miasta. Wszystko czym dysponują udostępnili armii. Myją żołnierzy, karmią, poją bezpłatnie. Nagle drży podłoga, pocisk spadł gdzieś po sąsiedzku.

- Teraz strzelają z działa somobieżnego, a teraz z moździerza. – komentuje Sasza.

- Nie boisz się?

- Jeśli coś odpadnie z sufitu, wtedy zrobi się nieprzyjemnie. Wtedy wyjedziemy.

Na ekranie telewizora toczy się życie równoległe. Pokazują ukraiński program „Glos dziecka”. Uczestnicy są weseli i utalentowani… Dziewczynkę spod Doniecka witają na stojąco. Zaraz potem łowię się na myśli, ile takich dziewczynek nie dojedzie do Kijowa z Semionowki, Słowiańska, Debalcewa, Doniecka, Ługańska, Sczastja, Ugliegorska? Wymienianie wszystkich po kolei nazw,  całkowicie, lub częściowo zniszczonych miejscowości, nie ma sensu – wystarczy byście spojrzeli na mapę obwodów donieckiego i ługańskiego.

- Dla mnie Majdan nie był niczym nadzwyczajnym, to się odbyło jakby obok mnie – opowiada żołnierz w wieku pod pięćdziesiątkę. Nie przedstawił się. Ale kiedy zaczęło się tutaj, poszedłem do komendy uzupełnień. A oni do mnie, idź sobie stąd staruszku. Na to ja, sami sobie idźcie. Żal mi młodych gówniarzy. Razem z nami w oddziale służył Maksym, dusza chłopak, 25 lat. Zdjęli nas wtedy z frontu, wysłali do Mariupola, żebyśmy odpoczęli. Jedziemy z powrotem do jednostki, przejeżdżamy rodzinną wioskę Maksyma, tam całą naszą „Gazelę” napełnili żarciem. Tak go tam lubili. Przyjeżdżamy na miejsce, a tu mówią nam, że Maksym przepadł. Wiózł naboje. Trafili w niego. Rozerwało go na strzępy. Zdążyli już zatelefonować do wioski. Ale dzięki Bogu, Maksym się znalazł. Odniósł kontuzję i w jakiejś chacie przez dobę przychodził do siebie.

Tamtej nocy, po jedenastej wieczorem, strzelanina nieco ucichła (grzmiało raz na godzinę), zaczęła się ulewa, to niedobre dla moździerzy. Zerwał się wiatr sztormowy (to niedobre dla pozostałego sprzętu). Nawiasem mówiąc, jeśli by po tamtej stronie linii frontu znajdowali się nie wyćwiczeni ochotnicy, strzelaliby jak złoto, nie wyszkoleni nie orientowaliby się w tego rodzaju detalach.

Zza ściany nieoczekiwanie dochodzi jęk. Niemal wycie. Potem szloch. Tam śpią żołnierze, jednemu z tych czterdziestoletnich mężczyzn musiało się coś przyśnić. To, co działo się z nim wczoraj, lub może się zdarzyć jutro.

Telefon Psycha

Dokładnie o siódmej budzi się dowódca kompanii Psych i telefonuje od razu do syna: „Słoneczko, kochany, już się obudziłeś? Wstawaj, wstawaj, pora do szkoły. Pośpisz sobie w niedzielę. Ze mną wszystko w porządku. To jasne że wrócę, maleńki”.

Z Awdiejewki trzeba wyjeżdżać o poranku, na przejechanie całej trasy jest czas do 12ej. Potem zapowiada się zmasowany ostrzał artyleryjski. Po drodze zakręcamy do sztabu batalionu. Tutaj znajduje się duma żołnierzy, zdobyczny czołg T-72. Porzuciła go załoga walcząca na stronie separatystów. Teraz starają się doprowadzić go do porządku.



Wszystkie przejazdy po terenach objętych walkami muszą być starannie zaplanowane
i wykonane jak najszybciej. To jedyna szansa, by uniknąć pocisków nieprzyjaciela. 



Siwawy, przypominający wykładowcę akademickiego, dowódca samodzielnego batalionu czołgowego jest kadrowym oficerem jeszcze z czasów radzieckich. Wielu jego dawnych kolegów ze służby i studiów znajduje się w Rosji.

- Z niektórymi telefonujemy do siebie i wzdychamy. Ale są i tacy, którzy nie podnoszą słuchawki. Nie od razu wzięli mnie z powrotem do wojska, mam już swoje lata, więc dlatego najpierw wstąpiłem do „Prawego Sektoru”, potem dopiero załatwiłem przeniesienie. Co bym chciał powiedzieć…? Chyba nic. Nic z tego nie rozumiem. Przecież nie jestem żadnym faszystą.

Z hangaru wyjeżdża czołg. Numery na jego korpusie spiłowano. Jednak pozostały one na wieżyczce (trzeba wyjaśnić skąd się tu wziął).

- Jestem zawodowym czołgistą, doskonale się orientuję, gdzie go wyprodukowano, skąd do nas przyszedł….

W ogarniętych przez wojnę obwodach Ukrainy zaobserwowano ciekawe zjawisko. Gdy tylko do obwodu donieckiego dociera kolejny konwój z pomocą humanitarną z Rosji, można spodziewać się intensyfikacji ognia artyleryjskiego.

Kiedy strzelają Grady…

Za wzgórzem zainstalowano Grady. Pora na wyjazd. Po drodze dociera do nas wiadomość, w kościele protestanckim w Słowiańsku znajdują się uciekinierzy z najbardziej niebezpiecznej miejscowości, z Uglegorska. Zażarte walki trwają tam od dwóch tygodni. Tam rozstrzyga się los przyczółka w Debalcewo. Na razie separatystom nie udaje się tam domknąć okrążenia.

Dwaj mężczyźni i kobieta opowiadają, iż nie przeprowadzono jakiejś zorganizowanej ewakuacji. Miasto jest otoczone prawie całkowicie. Ukraińskie oddziały utrzymują tylko wzgórze na wyjeździe z niego. Strzelają z Gorłowki i Jenakijewa, obie te miejscowości są pod kontrolą separatystów.

- Uciekałem, uciekałem, od domu do domu. A tu strzelają z Gradów ze wszystkich stron. Modlę się do Boga. I biegnę, biegnę. Mój Boże, ty mnie uratowałeś, ile tam w piwnicach zostało dzieci.

Dochodzi do mnie, pora przestać bawić się słowami. Na około toczy się wojna, najokrutniejsza. Nikomu w tej wojnie nie zależy na życiu mieszkańców tego gęsto zasiedlonego terytorium. Ta wojna toczy się już sama, bez kontroli, o tym jakiego nabiera kształtu decydują jej własne wewnętrzne prawa i zasady. Jeszcze trochę, miesiąc, dwa i zatrzymanie jest będzie niemożliwe. Ale chcąc, nie chcąc, godząc się z tym, lub nie, świadomie, lub nie, akceptując ją, lub przeklinając – my także bierzemy w nie udział. Tylko – w jakim celu?



Kramatorsk-Awdiejewka



Tłum.: Zygmunt Dzięciołowski



Artykuł został opublikowany na portalu opozycyjnej, moskiewskiej „Nowej Gaziety”:





*Siergiej Sokołow (ur. 1968), dziennikarz opozycyjnej, moskiewskiej „Nowej Gaziety”. Zajmował najpierw stanowisko zastępcy redaktora naczelnego, obecnie sprawuje funkcję szefa redakcji. 












Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz