Strony

czwartek, 29 stycznia 2015

Gospodarka rosyjska: czy nadejdzie Apokalipsa?



W ciągu minionych 20-30 lat gospodarka rosyjska przeżyła kilka kryzysów. Nawet w obliczu szczególnych trudności w roku 1998, ludzie potrafili z nimi walczyć na własną rękę. Umożliwiały to o wiele mniejsza obecność państwa w gospodarce i szerszy pluralizm światopoglądowy. Obecna sytuacja, uważa politolog i publicysta Georgij Bowt, jest poważniejsza. Wszechobecny państwowy Lewiatan paraliżuje inicjatywę indywidualną. Tylko uwolnienie przedsiębiorców z okowów poddaństwa stwarza szansę na sukces w walce z obecnym kryzysem. Inaczej Rosję czeka gospodarcza apokalipsa.




Autor: Georgij Bovt





Na razie obywatele Rosji wciąż są bogatsi, niż wówczas, gdy dotykały ich kryzysy
1998 r. i 2008 r. Jednak państwu przezwycięzyć go będzie o wiele trudniej. 



Chętnie porównuje się obecną sytuację w gospodarce Rosji z kryzysem roku 2008, a nawet 1998. Na razie nie sięgamy dalej w przeszłość, do roku 1991, ale kto wie, jak długo jeszcze.

Na Forum w Davos Igor Szuwałow, pierwszy wicepremier rosyjskiego rządu tłumaczył mętnie: „Na pierwszy rzut oka przejawy kryzysu wydają się dziś łagodniejsze, niż w latach 2008-2009. Ale to tylko pozory… Trudności jakie dotknęły naszą gospodarkę będą spychały ją coraz głębiej… W obecnej sytuacji nie ma nic dobrego, ona jest naprawdę trudna.”

Mała jest szansa, byśmy o „bardzo trudnej sytuacji” usłyszeli od przywódcy naszego państwa. Nie na tym polega jego rola, by przekazywać społeczeństwu nieprzyjemne wiadomości. A Szuwałowów obywatel nie słucha (zapytajcie ludzi na ulicy, kto taki ten Szuwałow, nawet w Moskwie ponad polowa odpytanych, nie będzie wiedziała, jakie zajmuje stanowisko). W swoim odbiorze rzeczywistości obywatel kieruje się intuicją, podpiera wrażeniami wynoszonymi z pracy, ze sklepu i z kontaktów z rodziną.

Spróbujmy porównać odczucia ludzi w 2015 roku z ich odczuciami wcześniej.

Niebo i ziemia.

Jeśli wyciągać wnioski na podstawie wskaźników ekonomicznych, to lata 2015 i 1998 są jak niebo i ziemia. Nawet ropa naftowa spadła wówczas poniżej 10 dolarów za baryłkę (10 grudnia 1998 roku ropa Brent kosztowała 9,81 dolarów), w 1999 roku jej cena wróciła do przedkryzysowego poziomu 15-20 dolarów. Cena ropy zaczęła rosnąć nieprzerwanie dopiero w 2002 roku, tak jak i dochody pieniężne ludności.

Średnie wynagrodzenie w 1998 roku wynosiło nieco ponad 1000 rubli (do sierpniowego bankructwa było to ok. 170 dolarów, do stycznia 1999 roku rubel uległ trzy i półkrotnej dewaluacji). Średnia płaca w 2014 wahała się gdzieś na poziomie 30 tys. rubli, równowartość prawie 900 dolarów przed spadkiem wartości rubla w listopadzie i grudniu. Nawet teraz w przeliczeniu na dolary jesteśmy bogatsi, niż w 1999 roku. Wielokrotnie wyrosły emerytury, wtedy w 1999 roku nie zawsze wypłacano je regularnie. W naszym życiu pojawiły się takie udogodnienia jak kredyt hipoteczny i konsumencki. Jak to się mówi „zaczęliśmy się ubierać jeszcze lepiej”.

Ale dziś ta obserwacja nie umocni naszej wiary w bezpieczne jutro. Im bowiem wespniesz się wyżej, tym bardziej boli późniejszy upadek.

Ludzie nieostrożnie zaczęli się przyzwyczajać do stosunkowego dobrobytu. Zapewne był to jeden z najbardziej dostatnich okresów w naszej historii. Z psychologicznego punktu widzenia odzwyczajanie się będzie trudne. Powrót do początku 1990 wydaje się w ogóle jakimś nierealnym koszmarem. Unikniemy go, jeśli obecny kryzys nie potrwa dłużej, niż rok-półtora. Jeśli.


Super bogaci i reszta


Na przestrzeni minionych dwóch dekad obserwowaliśmy niekontrolowany wzrost różnic majątkowych, między super bogatymi i resztą ludności. Jeśli uwzględnimy współczynnik Giniego (poziom 0 oznacza całkowitą równość dochodów, 100 – całkowitą nierówność, gdy wszystkie dochody osiąga jeden człowiek), współczesna Rosja z jej PKB wielokrotnie niższym od amerykańskiego, ze swymi nierównościami majątkowymi zbliżyła się do USA (ze współczynnikiem Giniego na poziomie od 43 do 46). W światowym rankingu uwzględniającym ten współczynnik Rosja zajmuje miejsce gdzieś w dziewiątej dziesiątce państw (w sumie uwzględniono ich 140). Daleko nam do Lesotho (współczynnik 63), jeszcze dalej do Szwecji (23) i Niemiec (27). Inne obliczenia mówią o tym, iż obecnie 10% najbogatszych Rosjan dysponuje 17 razy większą częścią narodowych bogactw, niż 10% najbiedniejszych ( w Ameryce gdzie proporcje te są mniejsze 15 razy, w Unii Europejskiej mniej niż 8).

Z socjalnego punktu widzenia nasze społeczeństwo stało się mniej sprawiedliwe, niż nawet w 1998 roku, za to wzrósł potencjał możliwych konfliktów.

Nie mam na myśli konfliktów o charakterze jawnie politycznym. Przyjęte w minionych latach ustawy silnie ograniczyły możliwość podejmowania akcji politycznych. Zablokowano szereg „wentyli bezpieczeństwa”, takich jak strajki, działalność partii opozycyjnych, możliwość opowiedzenia się na wyborach za realną alternatywą, aktywność „bliskich polityce” organizacji pozarządowych. Za to w społeczeństwie utrwaliło się poczucie socjalnej niesprawiedliwości. Towarzyszy mu brak zaufania do wielu instytucji państwowych (jak na przykład sądy). Prowadzi to do wzrostu frustracji, erozji norm etycznych i moralnych, nieufności wobec współobywateli.

Takiemu społeczeństwu, ze skrajnie niskim poziomem zaufania, brakiem zdolności do solidarnych działań i horyzontalnym sposobem mobilizacji dla osiągnięcia celów użytecznych społecznie, lub czysto materialnych, kryzys przezwyciężyć znacznie trudniej. I to oczywiste, bo do wyjścia z niego nie wystarczą rozwiązania wyłącznie technokratyczne, lub ekonomiczne. Potrzebne będą instytucjonalne, społeczno-polityczne reformy na wielką skalę.

Wzrost różnic w społeczeństwie dokonywał się w tych latach równolegle do dywersyfikacji dochodów i poziomu dobrobytu między różnymi regionami. Choć kraj scementowała „piramida władzy” (w Rosji nie pachnie nawet nie tylko dawną paradą suwerenności, ale także duchem federalizmu) jego ekonomiczna i socjalna jednorodność uległa znacznej redukcji. Gdy uwzględnić różnice cen na podobne towary, w najbogatszych regionach ludzie zarabiają średnio 75% więcej, niż wynosi średnia dla całej Rosji. W najbiedniejszych regionach zarabiają 40% mniej. W ostatnich kilku latach różnica między Moskwą, a prowincją nieco się zmniejszyła, ale wciąż pozostaje na niebezpiecznym poziomie.

Porównując nastroje społeczne, można powiedzieć, iż kraj zmienił się zasadniczo. Społeczeństwo nie tylko wybrało kierunek konserwatywny i antyzachodni. Zatriumfował w nim duch państwowy.


Więcej państwa


W latach dziewięćdziesiątych, w tym także, podczas kryzysu 1998-1999, gdy za gospodarkę odpowiadał rząd Jewgienija Primakowa-Jurija Masliukowa państwo w gospodarce odgrywało niewielką rolę. Od państwa, uważano wówczas, iż znajduje się w stanie rozkładu, nie oczekiwano niczego. Ludzid liczyli na samych siebie, lub na szczęśliwy los. Lub w ogóle stracili wszelką nadzieję. Dziś wielu ludzi, nawet ci którzy zdają sobie sprawę, iż czasy socjalizmu odeszły bezpowrotnie, rozumie, iż bez państwa nie da się nic.

Ale państwo przestało być dobrym wujkiem rozdającym kasę i przywileje. Zamieniło się w Lewiatana, jego kontrolerzy-niuchacze-biurokraci-funkcjonariusze resortów siłowych lezą we wszystkie szczeliny, w których zachowały się ostatki niekontrolowanego przez państwo życia gospodarczego.

Pod tym względem obecny kryzys najbardziej różni się od roku 1998. 


Gospodarka stała się o wiele mniej elastyczna. Ludzie mają mniej możliwości by zarabiać samodzielnie i w ten sam sposób walczyć z kryzysem (chociaż tak w ogóle stali się zamożniejsi). Proces opanowywania gospodarki przez państwo szedł bez przerwy, poczynając od lat 2002-2003. Uległ intensyfikacji zwłaszcza po kryzysie 2008 roku. Wraz z rozpoczęciem się obecnego, władze federalne i regionalne kontrolowały ponad 50% kapitalizacji rynkowej na rynku papierów wartościowych. Kontrola nieformalna (zaczynając od manipulacji przetargowych aż do bezpośredniego nacisku administracyjnego i wymuszania haraczu) ze strony urzędników dotyczy praktycznie całej gospodarki. 

Do roku 2006 udział sektora państwowego w gospodarce (dane Instytutu Gajdara) wynosił 38%, w 2008 roku przekroczył 40%. Obecnie (dane Ministerstwa Rozwoju Gospodarczego) wynosi już ponad 50% PKB, choć ten wskaźnik na świecie wynosi średnio 30%.

W latach dziewięćdziesiątych mieliśmy do czynienia z rozkwitem szarej strefy, wysokim stopniem „dolaryzacji”, trudnościami w zbieraniu podatków. Jednak obecność tych negatywnych zjawisk dawała milionom szanse na przeżycie. Ówczesna otwartość kraju na świat kreowała różnorodność strumyków finansowych kompensujących katastrofę budżetu państwowego. Wprawdzie rozkradanie i wyprzedaż radzieckiego dziedzictwa przybrały zatrważające rozmiary (odnosiło się to przede wszystkim do tych aktywów, których nie umiano zaadaptować do nowych realiów i zmodernizować) proces ten stworzył rentę korzystną dla szerokich warstw ludności zapewne nie zdolnych do rzeczywistej adaptacji do nowych warunków. Zjawisko to prawdopodobnie uratowało je od klęski głodu.

Takiej renty obecnie nie ma. To jest w porządku. Jednak miliony ludzi nie zaadaptowanych do gospodarki rynkowej nie zniknęły, państwo zaś w żaden sposób nie wspomagało procesu adaptacji, ograniczając się do tworzenia iluzji, iż wszystkich nakarmi i uratuje.


Handlarze i spekulanci


Handlarze i spekulanci lat dziewięćdziesiątych nie płacili wprawdzie podatków, jednak po porzuceniu dawnych zajęć i zawodów karmili rodziny, machnąwszy na państwo ręką. Naukowcy dawali sobie radę dzięki dostępności zagranicznych grantów, dziś już ich nie ma, pozostaje wyłącznie nadzieja na biedniejący budżet. Obecnie wielu spośród dawnych niezależnych biznesmenów znalazło sobie robotę państwową, skusiła ich stabilność, rosnące płace i dostęp do dochodów mających źródło w korupcji.

Tylko z kogo teraz można zdzierać „jak z barana”? Głupców gotowych karmić wujka biurokratę robi się coraz mniej.

Rozmnożono ilość kontrolerów, ich możliwości wzrosły wielokrotnie. Moskwa była dawniej zaśmiecona i pokaleczona obecnością rozmaitych rynków oraz straganów żywnościowych i towarowych (tam też ludzie mogli zarabiać na życie). Dziś władze kolejny raz likwidują kioski i sklepiki, obiecując, iż zbudują nowe, bardziej estetyczne na koszt budżetu (w dzisiejszych czasach, jak się wydaje, trudno o głupszy pomysł, niż budowa sklepików i pawilonów za pieniądze z kasy miasta). Choć trzy lata wcześniej przeprowadzono akcję uniformizacji ich wyglądu zewnętrznego.

Udział małego i średniego biznesu w PKB nie przewyższa 22%. W ciągu ostatnich kilku lat ponad pół miliona drobnych przedsiębiorców wyrejestrowało się z organów podatkowych, nie dawali sobie rady z rosnącym uciskiem fiskalnym i administracyjnym. Udział szarej strefy w gospodarce, tak jak dawniej pozostaje spory, jednak możliwości dla rozwijania różnych elastycznych form aktywności biznesowej w porównaniu z latami dziewięćdziesiątymi uległy ograniczeniu. Chętnych do zajmowania się biznesem prywatnym pod nadzorem organów śledczych nie jest więcej, niż 5%.

Równocześnie presji na przedsiębiorców i przedsiębiorczość, nie tylko gospodarczą towarzyszy rozkwit konserwatywnych protekcjonistycznych, a nawet diabelskich idei i przepisów.

Poziom antyzachodnich emocji przypomina histerię (przyczyny są zrozumiale – konflikt na Ukrainie) i prowadzi do restauracji archaicznych sowieckich poglądów i praktyk gospodarczych. W Dumie, w końcu lat dziewięćdziesiątych, względną przewagę mieli komuniści, wówczas także od czasu do czasu podnoszono stare, skompromitowane hasła. A jednak ogólnie rzecz biorąc przestrzegano wówczas zasad pluralizmu . Teraz, gdy określone inicjatywy rządzącej partii (to jest z definicji nie marginalne) mogą budzić wyłącznie zdumienie, różnica między czasami obecnymi a starymi pozostaje olbrzymia.

Rzecz jasna, nie znaczy to, iż należy wrócić do czasów „dzikiego kapitalizmu” z lat dziewięćdziesiątych. W żadnym wypadku nie wolno nam pójść tą drogą. A jednak, w czasach najróżniejszych wstrząsów, gdy czeka nas rosnące i być może masowe bezrobocie (niech nawet będzie ukryte) należy dać ludziom możliwość zaczerpnięcia powietrza. W obecnej sytuacji pytanie krytyczne dotyczy tego, czy uda się, bez powracania do form dzikiego kapitalizmu, lub spełznięcia co gorsze w objęcia gospodarki o charakterze mobilizacyjnym, osłabić uścisk naszego Lewiatana i choć częściowo naszych przedsiębiorców zwolnić z poddaństwa.

Snując refleksję o naszych odczuciach, należy przyznać, iż w tym stanie, w jakim znajdują się nasze społeczeństwo (także moralnym) oraz instytucje państwowe przezwyciężenie kryzysu może okazać się niemożliwe..

Czy to znaczy, że nie mamy żadnej szansy? Odpowiedź na to pytanie to oddzielna historia. Wtedy potrzebna będzie też rozmowa o kształcie rosyjskiej Apokalipsy.



Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciołowski


Oryginał ukazał się na portalu gazeta.ru:
http://www.gazeta.ru/comments/column/bovt/6387665.shtml







 
*Georgij Bowt (ur. 1960), rosyjski politolog i publicysta o poglądach liberalnych. Publikował w gazetach „Kommersant”, „Izwiestia”, był redaktorem naczelnym tygodnika „Profil”. Obecnie komentator portalu gazeta.ru. Prowadzi autorskie audycje w radiostacji Citi FM.








Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com






poniedziałek, 26 stycznia 2015

Prawda Mariupola



Samolot malezyjskich linii lotniczych, autobus pod Wołnowachą, ofiary na przystanku trolejbusowym w Doniecku, polegli w Mariupolu – za każdym razem, zauważa petersburski publicysta i opozycyjny polityk, Borys Wiszniewski - donbascy terroryści zaprzeczają, iż mieli z tym cokolwiek wspólnego. Z Kremla także bez przerwy płyną zaprzeczenia, w Donbasie, na Krymie, nie było rosyjskich żołnierzy, Rosja nie dostarcza separatystom uzbrojenia. Ta tradycja kłamstw i zaprzeczeń zrodziła się dawno, jeszcze w czasach radzieckich. Jednak prawda, ostrzega Wszniewski, prędzej, czy później wyjdzie na jaw.
 


 Autor: Borys Wiszniewski




 

Coraz większe jest prawdopodobieństwo, iż kolejnym celem ofensywy donbaskich
separatystów jest położone nad Morzem Azowskim miasto Mariupol. 





Kiedy został zestrzelony Boeing, zachwyceni terroryści z Doniecka natychmiast oświadczyli, iż zniszczono ukraiński samolot transportowy i przy okazji zagrozili, że taki los spotka każdy samolot, który pojawi się na ich niebie.

Ale nieco później, gdy zrozumieli, iż zestrzelili samolot pasażerski poszli w zaparte. Do dziś można spotkać ogarniętych wątpliwościami, iż za zdarzenie to odpowiadają terroryści.

Kiedy rozstrzelano autobus pod Wołnowachą, zachwyceni terroryści natychmiast poinformowali o likwidacji ukraińskiego posterunku.

Ale kiedy zrozumieli, że trafili w autobus pasażerski, znów wyparli się wszystkiego. Do dziś można spotkać ogarniętych wątpliwościami, iż za zdarzenie to odpowiadają terroryści.  

Kiedy na Donieck spadły pociski moździerzowe i na przystanku trolejbusowym zginęli ludzie, terroryści natychmiast wysunęli oskarżenia pod adresem armii ukraińskiej.

Potem, kiedy zrozumieli, iż moździerze nie strzelają na odległość 15 kilometrów (w tej odległości znajdowały się wówczas pozycje ukraińskie) wydali oświadczenie, iż do miasta przekradła się „specjalna dywersyjna grupa mścicieli” po to, by ostrzelać przystanek trolejbusowy. Do tej chwili można spotkać ogarniętych wątpliwościami, iż za zdarzenie to odpowiadają terroryści.  

Kiedy w Mariupolu zginęli ludzie ostrzelani z Gradów, zachwyceni terroryści natychmiast poinformowali o ataku na miasto (wcześniej ich główny bandzior pochwalił się, iż nie zamierza nikogo brać do niewoli).

Potem, kiedy zrozumieli, co się stało, zgodnie ze starym przyzwyczajeniem, znów postanowili zrzucić odpowiedzialność na armię ukraińską. Oskarżono ją o prowokację, choć tym razem dowody, iż strzelano z terytorium kontrolowanego przez terrorystów są oczywiste.






Dzisiaj tylko rosyjscy dyplomaci mogą wyrażać wątpliwości, kto w istocie odpowiada za śmierć 30 ofiar w Mariupolu. A potem jak zwykle, zablokują rezolucję Rady Bezpieczeństwa ONZ oskarżającą donieckich terrorystów. Wspólnie z nimi rosyjscy propagandziści ubrani po cywilnemu, zaczynając od głównych kremlowskich stacji telewizyjnych, do anonimowych blogerów będą skarżyć się, że Mariupola nie udało się wyzwolić wcześniej.

Ile jeszcze potrzeba ofiar po mariupolskiej tragedii, by dla  wszystkich stało się oczywiste, iż w kwestii ukraińskiej Kreml prowadzi politykę wiodącą ku katastrofie?

Te politykę prowadzi Kreml, nie kto inny, bowiem pozbawieni rosyjskiego wsparcia terroryści nie utrzymaliby się nawet przez tydzień. Ich Grady, Uragany, Buki, przenośne komplety rakietowe, czołgi i transportery opancerzone przychodzą do nich tylko z Rosji.

Jeszcze ktoś ma wątpliwości skąd wzięła się ich uzbrojenie ? I myśli, że to donieccy górnicy składają je z części zamiennych w swych podziemnych warsztatach? I w nich produkują pociski i kule?

Jeszcze ktoś ma wątpliwości, że w Donbasie z armią ukraińska walczą nie wyszkoleni w cudowny sposób „ochotnicy” potrafiący obsługiwać Grady i kierować czołgami, a przysłani z Rosji wojskowi profesjonaliści.

Nawiasem mówiąc, kto pamięta jak władze rosyjskie i rosyjscy propagandyści nazywali Czeczenów walczących z armią rosyjską (Czeczeni nie dostawali z zagranicy ani czołgów ani BTRów, ani wyrzutni rakietowych)? Nazywano ich powstańcami?

Jeśli dobrze pamiętam, Komitet Śledczy nie prowadził wówczas żadnych działań śledczych, by odnaleźć winnych masowej śmierci cywilnych mieszkańców Czeczenii. Za to teraz nasz Komitet dzielnie wziął się za śledztwo skierowane przeciw ukraińskiej armii.

Rzecz jasna, nasze władze konsekwentnie zaprzeczają, iż żołnierze rosyjscy są obecni na terytorium Ukrainy.

Tak samo zaprzeczano, by byli obecni na Krymie. Przynajmniej przed aneksją. Potem już nie zaprzeczano.

Tak samo zaprzeczano, iż na wschodzie Ukrainy obecni są „ochotnicy”, dopiero później przyznano się i do tego.

Ich poprzednicy, przywódcy z czasów radzieckich, w identyczny sposób zaprzeczali, iż nasi żołnierze walczą w Korei, Syrii, Angoli, Mozambiku, Egipcie, Jemenie, Algierii, Wietnamie, Etiopii i Libanie. Przyznano się do tego po fakcie. Ta tradycja narodziła się już dawno.

Świat zorganizowany jest tak, iż to, co teraz jest tajemnicą, tak czy inaczej, stanie się jawne.

Tak samo i teraz, gdy Striełkow-Girkin dzieli się szczegółami, jak zajęto krymski parlament, albo jak rozpoczęto bunt w Donbasie, już w niedalekiej przyszłości dowiemy się, kto rozpętał wojnę na Ukrainie. Kto i w jaki sposób kierował tam rosyjskich „ochotników na urlopie”, kim byli i jakie nosili stopnie wojskowe tamtejsi „ochotnicy”, kto i w jakich ilościach wysyłał tam rosyjskie uzbrojenie, kto siał nienawiść i rozpowszechniał kłamstwa.

To się stać musi. Chciałoby się mieć nadzieję, iż już w niedalekiej przyszłości wszyscy winni poniosą odpowiedzialność. I przed narodem Rosji i przed narodem Ukrainy.

Za poległych i rannych, za pokaleczone ciała i zranione dusze.

Przypomnimy wszystkich, ich imiona i nazwiska.

Tłum.: ZDZ


Oryginał ukazał się na portalu internetowym radia „Echo Moskwy”









*Borys Wiszniewski (ur.1955), politolog, publicysta, opozycyjny polityk, deputowany Zebrania Ustawodawczego St. Petersburga. 











Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com







sobota, 24 stycznia 2015

Miasto pod ostrzałem


Niezależne media rosyjskie od miesięcy starają się obiektywnie relacjonować konflikt na Ukrainie. Nie kryjąc krytycznego stanowiska wobec polityki Kremla, opisują życie mieszkańców na terenach ogarniętych walkami. Dziennikarka opozycyjnej „Nowej Gaziety” Jelena Kostiuczenko znajdowała się w Doniecku, gdy na przystanku trolejbusowym wybuchły pociski, zabijając 15 osób. 


Dotarła na ostrzelane skrzyżowanie ulicy Kuprina i Tkaczenko, odwiedziła Obwodowy Szpital Urazowy.


Autor: Jelena Kostiuczenko



Strzelają w miasto bez celowania. 15 osób zginęło, gdy pociski wybuchły na przystanku trolejbusowym w Doniecku.


Reportaż naszego korespondenta Jeleny Kostiuczenko ze znajdującego się pod ostrzałem artyleryjskim Doniecka.






W Doniecku na skrzyżowaniu Kuprina i Iwana Tkaczenko panuje zazwyczaj spory ruch, tędy biegną trasy trolejbusów i autobusów, tutaj znajduje się pętla tramwaju numer 3. Ostrzał artyleryjski rozpoczął się 22 stycznia o 8,30 rano, to miejscowa godzina szczytu, ludzie jechali do pracy. Przedstawiciel wojsk wewnętrznych Donieckiej Republiki Ludowej, który dokonał oględzin skrzyżowania, powiedział, iż ostrzał prowadzony był przy pomocy haubic D-30 strzelających pociskami o średnicy 120 mm (zasięg – 12 kilometrów). Świadkowie mówią, iż w to miejsce trafiły 4 pociski. Pierwszy spadł na jezdnię ulicy Kuprina, wtedy gdy do przystanku zbliżał się trolejbus.




Pociski trafiły w doniecki trolejbus na skrzyżowaniu ulicy Kurpina i Tkaczenko. 



- Ludzie zginęli w pozycji siedzącej. Tak jak siedzieli. Trochę bliżej nas, na skrzyżowaniu leżała kobieta, w podziurawionej kulami kurtce puchowej. Trochę dalej, jeszcze jedna dziewczyna. Naprzeciwko trolejbusu zapaliła się Dacia Logan, ogień wybuchł od razu, w środku siedział człowiek, nie mógł wyjść z samochodu, nikt inny nie mógł się zbliżyć, tak się paliło – opowiada Paweł, pracownik sklepu „Apetyt”.

- Do pogotowia ratunkowego wpychano dziewczynę bez ręki, ona się opierała – uzupełnia sprzedawczyni. A ci co byli na przystanku, ich rozerwało wszystkich.

Od razu na miejscu zginęło 8 osób. Pięcioro zmarło po drodze do szpitala, trochę później jeszcze dwoje. Razem 15 osób.




W sklepie „Apatyt”, tak jak i w całym domu numer 42 przy ulicy Kuprina z okien wyleciały szyby, w ścianach utkwiły odłamki pocisków. Na pętli pozostał tramwaj – pod wpływem podmuchu ruszył z miejsca po torach, szyby w tylnej części ktoś wypchnął na zewnątrz, prawdopodobnie tamtędy uciekali pasażerowie. Dostało się także choince zainstalowanej na niewielkim skwerze, na którym stoi złocisty pomnik Lenina. I teraz pachnie tu gałęziami.

Dzielnica Lenina, to ją przecina ulica Kurpina, jest stosunkowa spokojna, położona jest na przeciwnym końcu miasta, niż lotnisko, gdzie toczyły się główne walki. Jednak wczoraj o 9,30, już po zdarzeniu z trolejbusem dzielnica stała się celem ataku artyleryjskiego (nikt jednak nie zginął).

Ataki artyleryjskie prowadzone są z reguły w soboty, najbardziej ucierpiały dzielnice kijowska i kujbyszewska, położone z lotniskiem po sąsiedzku. Wzdłuż Prospektu Kijowskiego trafiony został niemal każdy dom, transport publiczny dociera jedynie do dworca kolejowego. Niektóre dzielnice są sparaliżowane, brakuje w nich gazu i wody. 20 stycznia pocisk trafił w mikro autobus jadący wzdłuż Prospektu Kijowskiego, wtedy zginęła jedna osoba.

Zaraz po ostrzale, separatyści oświadczyli, iż w Makiejewce zatrzymano autobus z dywersantami. Ich oddział liczył 9 ludzi. 6 zginęło podczas wymiany ognia. Trzech aresztowano. W autobusie odnaleziono moździerz. Wynika z tego prosty wniosek, z tego autobusu nie strzelano w kierunku przystanku trolejbusowego. „Na miejscu znaleźliśmy miedziany odłamek, kawałek pocisku artyleryjskiego. Pociski moździerzowe – tłumaczy ktoś - nie mają takiego miedzianego pierścienia.  Jeśli ci zatrzymani mieli jakiś związek z ostrzałem, mogli być najwyżej „korektorami”.

W całym mieście i w okolicy prowadzone są teraz poszukiwania grup dywersyjnych.

- „To wypróbowana technologia – opowiada mi specjalista. Jadą dwa samochody ciężarowe, do jednego z nich przyczepiona jest wyrzutnia pocisków, w drugim znajdują się naboje. Zrobią swoje i zmieniają pozycję, wiedzą bowiem dobrze, iż bardzo szybko zjawi się obrona.”



Kierowca Dacii Logan nie zdołał wydostać się z płonącego samochodu. 



Miejscowi  starają się odgadnąć jakie są główne cele armii ukraińskiej. W odległości pół kilometra od pętli tramwajowej, na Kuprina, rozlokowano sztab batalionu „Opłot”. Inny możliwy cel to fabryka sprzętu wydobywczego. Drugi pocisk wylądował w jej pobliżu (szyby zostały powybijane, jednak nikt nie ucierpiał). Mogli także próbować trafić w kombinat metalurgiczny.

Rano 22 stycznia na ulicy Kuprina przechodnie nie mogąc doczekać się pogotowia zatrzymywali przejeżdżające samochody. Rannych wysyłano do najbliższego szpitala numer 6.

„Tam było ok. 10 ofiar. Układano je na ławkach. Tym najciężej rannym od razu robiono zastrzyk przeciwbólowy, wstępnie ich opatrywano i wysyłano dalej. Pięć osób poraniło ciężko, wśród nich dwie młode dziewczyny, jedna została bez ręki, druga bez nogi. Ta bez nogi miała 23 lata, na przystanku znajdowała się razem z rocznym maluchem. Mówi do mnie: „Ja chcę żyć. Ratujcie mnie, muszę wychować dzieciaka.” – relacjonuje felczer Swietłana Wiktorowna i zaczyna płakać. „Tam byli też lekko ranni, dostali odłamkiem, ich opatrywano na miejscu, potem zwalniano. Nasza dzielnica jest przede wszystkim robotnicza, przychodzą do nas pacjenci z fabryki, nie mamy chirurgii urazowej. Wczoraj przywieźli rybaka, miał 78 lat, odłamek trafił go w nogę. Wszystko było we krwi, dzisiaj staramy się ją zmyć.”

Do obwodowego szpitala urazowego z dzielnicy Lenina przywieziono 8 osób. „Wszyscy w ciężkim stanie.  Tu nie było żadnego zawieszenia broni. Od kiedy separatyści odbili lotnisko (tak mówią sami żołnierze uczestniczący w szturmie, od 16 stycznia lotnisko znajduje się pod ich kontrolą – E.K.) Ukraińcy specjalnie nie celując strzelają po mieście. W ciągu dnia przywożą do nas kilkadziesiąt osób trafionych odłamkami.” – mówi felczer.

Stale dostarczani są nowi ranni. Z osiedla Spartak, położonego w pobliżu lotniska przywieziono 10 separatystów. Z dzielnicy Pietrowskiej trafili tu Zuchra i Walery, niemłoda  już para cywilnych mieszkańców. Walery jest nieprzytomny, przez bandaż na głowie sączy się krew. Plecy Zuchry są poszatkowane odłamkami, kobieta leży na noszach twarzą w dół. Jest przykryta kurtką. Tłumaczy stojącej obok kuzynce: „Zasypało nas cegłami, jego musieli odkopać”. Gdy pocisk wleciał przez okno,  oboje znajdowali się w piwnicy we własnym domu.

Wszystkim dyryguje dyżurny chirurg. Nosze z całego szpitale należy dostarczyć do izby przyjęć. Pielęgniarki tną bandaże, felczer stara się zachęcać je do pracy: „wszystko będzie dobrze”.


Na oddziale intensywnej terapii szpitala obwodowego miejsc już nie ma. Ranni kierowani są do innych szpitali Doniecka.




Tłum.: Zygmunt Dzięciołowski 


Oryginał ukazał się na portalu opozycyjnej „Nowej Gaziety”:





*Jelena Kostiuczenko (ur. 1987), od 2005 r. wyróżniająca się dziennikarka „Nowej Gaziety”, działaczka rosyjskiego ruchu LGBT. Pisała o sprawie „Pussy Riot”, a także o zabójstwie w Stanicy Kuszczewskiej. Jest laureatką rosyjskich i międzynarodowych nagród dziennikarskich.  










Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com








poniedziałek, 19 stycznia 2015

Antymajdan: rosyjskie tituszki szykują się do boju



Perspektywa Majdanu na Placu Czerwonym w Moskwie spędza sen z powiek kremlowskich funkcjonariuszy. Od dawna zastanawiają się, jak mu zapobiec. Gotowi są mobilizować w tym celu wszystkie dostępne środki. „Antymajdan” powołali do życia politycy i działacze społeczni od dawna znani ze ścisłej współpracy z Kremlem. Nie ukrywają determinacji. Z „piątą kolumną” zamierzają walczyć przy pomocy metod budzących strach.  Chcą rozpędzać opozycyjne demonstracje, w godzinie próby gotowi są chwycić za broń.
  


Autorzy: Jekatierina Fomina, Nikita Girin
 



Po prostu będziemy zbierać się tam, gdzie gromadzi się opozycja.

Przywódca „Nocnych wilków” Chirurg jest przekonany: jedyne, co może powstrzymać rosyjską opozycję, to strach przed śmiercią. Organizacja, która wzięła na siebie rozwiązanie tego problemu przystąpiła do odpowiednich szkoleń.





Bojówka "Antymajdanu" w czapkach zaobrębionych georgijewską wstążką
przeszła chrzest bojowy na Placu Maneżowym, pomagając policji w rozpędze-
niu demonstracji poparcia dla Aleksieja Nawalnego. 
Rosyjscy przeciwnicy „piątej kolumny” i „pomarańczowych zwierzątek” połączyli swoje siły. Do nowego ugrupowania społecznego przystąpili: przywódca „Nocnych wilków” (klub patriotycznie nastawionych motocyklistów zaprzyjaźniony z Władimirem Putinem – „mediawRosji) Aleksander „Chirurg”  Załdostanow, członek Rady Federacji Dmitrij Sablin, pisarz Nikołaj Starikow, członek rady weteranów Afganistanu Wiaczesław Szabanow, mistrzyni świata w mieszanej sztuce walki Julia Bierieznikowa, zastępca przewodniczącego parlamentarnej frakcji „Jedna Rosja” Franc Klincewicz oraz aktor Michaił Porieczenkow (całkiem niedawno zademonstrował pełną gotowość bojową -  mowa o pozowania aktora do zdjęć z karabinem maszynowym na lotnisku w Doniecku – „mediawRosji”).


Babcie i ciasteczka

„Będziemy po prostu zbierać się tam, gdzie gromadzi się opozycja – tak taktykę nowego ruchu opisał deputowany Sablin. Prezentacja projektu odbyła się w czwartek, w zeszłym tygodniu (15.01) w Międzynarodowej Agencji Informacyjnej „Rossija Siegodnia”. Uczestniczący w niej inicjatorzy „Antymajdanu” zademonstrowali prawdziwe zdecydowanie. Weteran wojny w Afganistanie Szabanow zadeklarował gotowość do walki wręcz, zapaśniczka Bieriezikowa stwierdziła, iż gdy powstanie taka konieczność, gotowa jest bić się z bronią w ręku.

„Chirurg” Załdostanow starał się możliwie precyzyjnie sformułować cele „Antymajdanu”: „nie dopuścimy do rozpadu państwa, nie pozwolimy, by „piąta kolumna” sprowokowała podział kraju, tak jak to zrobiono w latach dziewięćdziesiątych. Odłamki podzielonego wówczas państwa krwawią do dziś.”

 Na konferencji prasowej Załdostanow był jeszcze bardziej szczery i odmalował obraz staruszek zza oceanu piekących ciasteczka przeznaczone dla gromadzących się na placach zbuntowanych.

- „Te ciasteczka – dodał podczas naszej bezpośredniej rozmowy – to przenośnia. Proszę przypomnieć sobie, jak to było na Majdanie. Babcie przywoziły je majdanowcom. Jakie to obrzydliwe! Czy one tam polazły, by wyrazić zatroskanie losem Ukrainy? Hipokryzja, niczym nie przykryta obłuda! Dla mnie każda była jak starucha Izergil (bohaterka opowiadania Maksyma Gorkiego – „mediawRosji”). Zależy jej tylko na tym, by jednych Rosjan napuścić na drugich.”

Zdaniem szefa bajkerów w Rosji mechanizm kreujący piątą kolumnę działa sprawnie.




Oligarchia na płocie

- „Piąta kolumna jest jak oligarchia siedzącą na płocie. Wyczekuje, przygląda się, w którą stronę zeskoczyć. Do oligarchii należy prasa liberalna, autorzy dziecięcych filmów rysunkowych  przedstawiających księcia jako podłego tchórza to też piąta kolumna. Jest tylko jeden sposób, by zmusić ich  („piątą kolumnę”) do rezygnacji z planów. To strach. Ci ludzie potrafią zdradzać i zabijać za pieniądze, ale do śmierci za pieniądze nie są gotowi. Ci, którzy finansowali Majdan, finansują także „piątą kolumnę”. Mam na myśli ludzi rządzących Ameryką. To są oczywiste historie, o czym tu rozmawiać, wystarczy popatrzeć w telewizor. Nie muszę pamiętać nazwisk tych ludzi.” – kontynuował Załdostanow. „Jesteśmy świadkami niczym nie skrywanej agresji, przygotowywana jest wojna, jej inicjatorzy chcą nas zniszczyć. Boją się walczyć z nami wprost, pamiętają o Stalinie, w spadku po nim odziedziczyliśmy potęgę, do dziś jeszcze jej nie przejedliśmy…”

- „Nie mamy jeszcze struktury organizacyjnej. Nie ustaliliśmy, jak będziemy przyjmować nowych członków. Na razie „Antymajdan” pozostaje ideą, organizacja nie została zarejestrowana. Ale to oczywiste, kto dołączy do naszych szeregów. Wszystkim nam zależy, by przestraszyć na śmierć pomarańczowe „zwierzaki”. - Dmitrij Sablin jest zastępcą przewodniczącego organizacji zrzeszającej weteranów wojny w Afganistanie. „Wiaczesław Szabanow także tam walczył. Chirurg ma swoich zwolenników, oni nie muszą uczyć się, jak przy pomocy siły walczyć o swoje ideały”.

Do „Antymajdanu” ma zamiar dołączyć Centralne Wojsko Kozackie. Jego inicjatorzy nie wykluczają, iż dołączą do nich również ochotnicy powracający z Ukrainy do domu.

Sablin twierdzi, że już wkrótce powstanie sztab ruchu, jego komitet wykonawczy. Ludzie będą wstępować do organizacji dobrowolnie.

Szabanow puścił trochę pary z ust na temat finansowania ruchu. Powiedział, iż u jednoczących się organizacji istnieją swoje „wypróbowane kanały”. „Antymajdan” liczy na pomoc sponsorów i składki członkowskie.


Chrzest bojowy

„Chrzest bojowy” ludzie „Antymajdanu” przeszli już na Placu Maneżowym, wieczorem 15 stycznia. Tutaj planowali swoje spotkanie zwolennicy Aleksieja Nawalnego. Przeciwników „pomarańczowych zwierzaków” można było poznać po jednakowych czapeczkach dzierganych z włóczki w pomarańczowo-czarne paski, wszyscy przypinali także do ubrania georgijewskie wstążki.

Na plac przyszła prawie cala grupa inicjatywna „Antymajdanu” (nie było tylko Chirurga prowadzącego w tym czasie choinkową imprezę w swoim centrum „bajkerów”).

Nikołaj Starikow wytłumaczył naszej gazecie, iż w tym wypadku, chodziło o swego rodzaju profilaktykę. Mózgi „majdanowców” atakuje „infekcja”, trzeba jej zapobiegać.  Niezbędne jest szczególne lekarstwo: „Jeśli nam się uda, jeśli wystarczy nasza obecność, jeśli zademonstrujemy determinację, by zapobiec rozruchom, będzie to najlepszy dowód na to, iż wybraliśmy prawidłową drogę. Chcecie z nas zrobić zamordystów? Nie przeszkadzamy ludziom, niech wychodzą dokąd chcą. Ale najpierw niech załatwią zgodę na swoją imprezę. Kto jej nie dostanie ryzykuje, że przyjdziemy, staniemy mu na drodze. Jeśli macie taki zamiar, proszę bardzo, nazywajcie nas ormowcami „Antymajdanu”.

Latem, na moskiewskim wiecu „Za rosyjski Donbas” ze sceny można było usłyszeć wezwanie: „Nie wstajemy z kolan, przysiedliśmy tylko, by zawiązać sznurowadła w naszych wojskowych butach.” Tym razem zapaśniczka Berzikowa wytłumaczyła, iż nie mamy do czynienia, jak niektórym mogłoby się wydawać, z kolejnym ogniwem tego samego przeklętego łańcucha (aluzja do głośnej w Rosji wypowiedzi opozycyjnego dziennikarza Filipa Dziadko, charakteryzującego kolejne zwolnienia liberalnych redaktorów z rosyjskich mediów, jako ogniwa „tego samego przeklętego łańcucha” – „mediawRosji”), a ogniwami tej samej kolczugi, teraz nadeszła pora zwarcia szeregów.


„Bobry i Kaczki”

Na kolejną akcję „antymajdanowców” nie trzeba było czekać długo. W piątek po południu (16.01) rosyjskie „tituszki” wpadły do kawiarni „Bobry i Kaczki” na bulwarze Czystoprudnym.  W niej zwolennicy Aleksieja Nawalnego i jego współpracownika z Fundacji do Walki z Korupcją, Leonida Wołkowa zamierzali zorganizować spotkanie.


W kawiarni "Bobry i Kaczki" po wtargnięciu grupy tituszek
zapachniało pogromem
- „Na początku wykład Wołkowa miał się odbyć w klubie „Koalicja”, ale do dzierżawcy lokalu zatelefonował właściciel i dal do zrozumienia, iż byłoby lepiej, gdyby do imprezy nie doszło. Dlatego spotkanie przeniesiono do „Bobrów i Kaczek”. – szczegóły zrelacjonował nam Andriej Bystrow, aktywista partii „5go Grudnia”. Niczego nie ukrywaliśmy, jednak nie prowadziliśmy szerokiej akcji reklamowej. A jednak „tituszkom” udało się zdobyć odpowiednie informacje. Najwyraźniej mają własną sieć agentów. Nasza grupa liczyła 25 osób, wśród nich 10 dziewczyn. Wołkow w końcu nie przyjechał, skończyło się na towarzyskiej nasiadówce”.

Z relacji Bystrowa dowiadujemy się, co się stało dalej. „Ok. 19 30 – bum ! Do kawiarni wpadło 20 ludzi w czapkach obramowanych georgijewską wstążką (w podobnych „antymajdanowcy: wystapili na Placu Maneżowym 15 stycznia – red. Now. Gaz.) Krzyczą: „Majdan nie przejdzie!” Domagają się,  byśmy opuścili pomieszczenie. Najpierw przyjechali ochroniarze z jakiejś agencji, potem policja. Tamci faceci od razu zaczęli udawać ofiary. Zapowiedzieli, że złożą odpowiednią skargę. Pozostali goście w kawiarni reagowali różnie. Zapytasz kogoś: „wystąpisz w charakterze świadka?” Facet się zgadza. Ale inni nie zawsze, dla niektórych ważniejsze jest, by spędzić udany wieczór. W rezultacie policja uznała, iż łatwiej będzie sytuację przedstawić, jako konflikt między przedstawicielami różnych grup, niż zwykły napad chuliganów na klientów kawiarni. Kilkoma autobusami odwieziono wszystkich na komisariat. Tam posadzono ludzi w różnych celach. Po godzinie wypuszczono nas, policja odstąpiła od sporządzenia protokołu. Z napastnikami już się więcej nie spotkaliśmy.”

Rzecznik prasowy moskiewskiej policji Andriej Galiakberow, w rozmowie z naszą gazetą, potwierdził, iż w „Bobrach i Kaczkach” zatrzymano ok. 15 osób. Jednak odmówił podania nazwisk oraz informacji,  jakie podjęto w stosunku do nich decyzje. Kawiarnia nie poniosła żadnego uszczerbku materialnego, więc i ona nie miała podstaw poskarżyć się policji.


1000 mężczyzn z doświadczeniem bojowym 

Inicjatorzy nowego „Antymajdanu” zaprzeczają, iż brali udział w wydarzeniach w „Bobrach i Kaczkach”. Bajker „Chirurg” oświadczył, iż ruch nie będzie zajmował się takimi głupotami, tego rodzaju działania wyrządziłyby mu szkodę. „Nasz ruch zamierza w większym stopniu zajmować się działalnością ideologiczną, ważne by pomysły takich spotkań tłumić w zarodku”.

- „Kiedy na placu znajdzie się tysiąc mężczyzn z doświadczeniem bojowym, oni nie ograniczą się do czczej gadaniny.” – tą oceną sytuacji, do pewnego stopnia sprzeczną, z poglądami Chirurga, podzielił się z nami jego współpracownik, senator Dmitrij Sablin.

Jako autorzy artykułu, bylibyśmy zadowoleni, gdybyśmy mogli napisać, iż nie rozróżniamy poszczególnych formacji „tituszek”. Ale, jak się wydaje do kawiarni wtargnęli zwolennicy Ruchu Narodowo-Wyzwoleńczego (NOD).

Wskazują na to do pewnego stopnia słowa jego przywódcy, deputowanego Dumy Państwowej, Jewgienija Fiodorowa.

- „Sam sztab takiej akcji nie organizował. Ale orientuję się, że tam doszło do przepychanki między przedstawicielami „piątej kolumny”, a zwolennikami suwerenności narodowej” – powiedział Fiodorow. „NOD” nie jest formalnie zarejestrowaną organizacją, nie prowadzimy formalnej rejestracji członków. Mamy jednak miliony sympatyków. Państwo nie wywiązuje się z roli Obrońcy Ojczyzny. Dlatego to brzemię musieli na siebie wziąć sami obywatele.”




Tłum.:ZDZ


Artykuł ukazał się na portalu moskiewskiej opozycyjnej „Nowej Gaziety”: http://www.novayagazeta.ru/society/66859.html







*Jekatierina Fomina, reporterka „Nowej Gaziety”









*Nikita Grin, reporter „Nowej Gaziety”          









Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com

piątek, 2 stycznia 2015

O telewizji, babci, Obamie i kokainie



Telewizja jest oczkiem w głowie kremlowskich propagandystów, zwłaszcza stacje o zasięgu ogólnokrajowym. To ich najlepsza maszyna do prania mózgów współobywateli. Analityczny, cotygodniowy przegląd wydarzeń politycznych Marianny Maksymowskiej emitowany przez stację REN TV od 2003 r. był wyjątkiem. Jego dziennikarzom pozwalano na więcej. Do czasu. W sierpniu „Tydzień z Maksymowską” zlikwidowano. Jego dziennikarze, nawet ci najlepsi i najpopularniejsi, tacy jak Roman Super zostali bez pracy. Rozumieli, że jeśli zechcą w telewizji znaleźć nową, w dzisiejszych warunkach będą musieli iść na kompromis. Okazało się jednak, że o kompromisie nie ma mowy. Od dziennikarza telewizyjnego – pisze Roman Super - wymaga się dziś wyłącznie dyscypliny wojskowej.
 

Autor: Roman Super 




 Roman Super jest reporterem telewizyjnym z wielkim doświadczeniem. Przez cały czas starał
się pracować zgodnie z najlepszymi tradycjami swego zawodu. 



W sierpniu 2014 roku stacja telewizyjna REN TV zamknęła swój program „Tydzień z Marianną Maksymowską”. Był to jeden z ostatnich niezależnych programów analitycznych poświęconych polityce w rosyjskim telewizyjnym mainstreamie. Na prośbę „Meduzy” były dziennikarz „Tygodnia” Roman Super opowiada o tym, jak poszukiwał nowej pracy związanej z telewizją.



Koniec lata 2014 roku. Jestem na urlopie. Pojechałem do rodziców. Za tydzień powinienem wrócić do pracy. Za dwa tygodnie szykuje się reporterski wyjazd. Za trzy – jeszcze jeden. 5 września na konto powinna przyjść zaliczka. 20 września – pensja. Mam nadzieję, że do końca roku uda mi się spłacić kredyt hipoteczny. Nagle przychodzi esemes.

„Przyjaciele, stało się. Zamknęli nas. Dziękuję wam za wszystko.”

Tak moja szefowa, prowadząca program, Marianna Maksymowska zawiadomiła nas, iż ani piątego, ani dwudziestego żadnych wypłat nie będzie. Kredytu nie uda się spłacić. Urlop przedłuży się. Pracy nie będzie. O przyczynach zamknięcia głośno nie rozmawiamy, wszyscy wiemy dlaczego.

Kiedy załatwiałem formalności i wypełniałem kartę obiegową, w każdym gabinecie słyszałem to samo”: „Jaka szkoda, że musicie odejść. Przez ostatnich pięć lat byliście najlepsi, w rosyjskiej telewizji nikt wam nie dorównywał. Jestem pewien, że ze swoim talentem pan nie przepadnie. Wszyscy będą chcieli pana zdobyć.” To samo dziewczyny z księgowości, z archiwum video, wydziału przygotowania antenowego… I stawiali swoje podpisy przybliżające chwilę rozstania.

Nie odczuwałem ani paniki, ani depresji. Wróciłem do domu z książeczką pracy, całkowicie pewien, iż już za tydzień znajdę pracę, że wezmą mnie wszędzie, dokąd się zgłoszę. Jakość naszych programów informacyjnych nie jest zbyt wysoka. Konkurencja w środowisku dziennikarzy działających w tej dziedzinie niemal nie istnieje. Moje doświadczenie, moja wiedza, styl, pieprzona charyzma, telegeniczność – będą się o mnie bić. Chcecie – mogę pracować w studio, na żywo. Chcecie – możecie wysłać mnie do dowolnego miejsca na świecie, przywiozę reportaż interesujący dla milionów. I jeśli zechcecie, rozprawię się w siedem minut z deputowanym Żelezniakiem z Dumy Państwowej.


Telefon numer jeden 

Wyznacza mi spotkanie jeden z redaktorów odpowiedzialnych, NTV szykuje nowy program informacyjny. Ma zabawną nazwę „AD”, jak gdyby jego liczni współpracownicy każdego dnia szykowali się do trudnego życia pozagrobowego.  Spotkaliśmy się w pobliżu Stawu Ostankinowskiego. Pogoda była fajna. Kaczki. Wymiana zdań.

- Roma, widziałem, ze postawiłeś „lajk” pod postem Dmitrija Olszanskiego (znany w Rosji publicysta o nacjonalistycznych poglądach – „mediawRosji”)  w Facebooku. Powiedz mi, co to znaczy?
- Pod którym postem?
- Kiedy opisał to, co Ukraińcy wyprawiali w Doniecku, Ługańsku. Co znaczy twój lajk?
- Nie pamiętam. Może tekst był fajnie napisany…
- Fajnie. Facet ma talent. Ale co ważniejsze. tekst odpowiadał rzeczywistości.
- Nie pamiętam.
- A ty co naprawdę myślisz o Ukrainie?
- Wojna. Co tu myśleć? Wojna to zło.
- Zło. Ale chyba rozumiesz, że Rosja w tej sytuacji podnosi stawkę…?
- Myślę, że Rosja uczestniczy w niepotrzebnej wojnie, ona w ogóle nie powinna była się zdarzyć.

Kręcimy się wkoło. Pogoda świetna. Kaczki. Redaktor odpowiedzialny tłumaczy, iż właśnie teraz nadeszły czasy, kiedy dziennikarz może się spełnić na 100%. Lata dziewięćdziesiąte należały do dziennikarzy bandytów. Pierwsza dekada dwutysięcznych była najlepsza dla oportunistów. A teraz mamy dziennikarstwo obywatelskie. W tej grze podnosimy stawkę.

- A ja w jaki sposób mógłbym pomóc? No, jak rozumiem chcieliście mi coś zaproponować…
- Na razie Roma nie wiem, czy możemy ci złożyć jakąś propozycję. Sam jeszcze się zastanów, czy możemy…? I zatelefonuj.

Jechałem do domu kolejką jednoszynową. Zrobiło mi się przykro. Redaktor odpowiedzialny z NTV nie zapytał co potrafię, czego pragnę, w jakiego rodzaju dziennikarstwie czuję się najlepiej. Nie omawialiśmy ani kwestii mojego wynagrodzenia, ani tego, kto będzie reżyserem programu, jak poszczególne tematy będą prezentowane. O zawodzie nie rozmawialiśmy nawet przez sekundę. Wysłuchałem monologu na temat wojny na Ukrainie. Obok pływały kaczki. Jak mówił Edward Murrow w filmie o dziennikarstwie „Dobranoc i powodzenia”: „jeśli kwaczesz jak kaczka i chodzisz jak kaczka – sam jesteś kaczką.”

Od naszego spotkania z redaktorem odpowiedzialnym upłynęły dwa tygodnie. Dowiedziałem się, że go zwolniono. Wystarczyła formuła „żeby więcej tu nie pracował, jasne?” Nie mam pojęcia, co było przyczyną. Może jego szefowie, zauważyli iż pod jakimś nieodpowiednim wpisem na Facebooku postawił swój lajk. Wygląda na to, ze lojalność, tak czy inaczej, nie zapewnia człowiekowi immunitetu. Można sobie na zadku wytatuować portret prezydenta – i tak może to nic nie dać. Gra na podwyższenie stawki, mówił o niej redaktor, w jego wypadku doprowadziła do degradacji. Trudno dodać coś więcej, nieszczęśliwy przypadek. Nie da się znaleźć innego wytłumaczenia.


Telefon numer dwa

Jeden z czołowych menedżerów innej stacji o zasięgu ogólnorosyjskim. Spotykamy się w kawiarni. Uśmiechnięty od ucha do ucha facet w marynarce przysiada się do mojego stolika, od razu proponuje, byśmy przeszli na ty i natychmiast zaczyna rozmowę o separatyzmie na Ukrainie.

- Roma, świetnie potrafię sobie wyobrazić, jaki mógłbyś nakręcić film o dniu codziennym separatystów w Donbasie. Można to zrobić super. Nie gorzej od facetów z Vice.
- Można. Chociaż mała szansa, by jakaś rosyjska stacja pokazała film o separatystach, tak jak zrobiliby go faceci z Vice.
- Dlaczego?
- Bo separatyści zachowują się, jak bandyci. To państwo zadecydowało, że są patriotami Rosji, nie bandytami.

Czołowy menedżer zamilkł i więcej się nie uśmiechał. Oczywiście nie było już mowy, ani o honorarium, ani w jaki sposób mógłbym być użyteczny dla stacji. Wracałem do domu i znowu opanowała mnie melancholia. Podczas rozmowy o moim możliwym zatrudnieniu jedynym tematem jaki poruszyliśmy były nie kwestie profesjonalne, a wojna.

Upłynęły trzy miesiące. Czołowego menedżera mianowano na jeszcze wyższe stanowisko. A nad nim – już tylko prezes.

Trzeci telefon zadzwonił ze stacji „Zwiezda”. Od razu pomyślałem, że stacja należąca do ministerstwa obrony natychmiast zamiast mikrofonu przydzieli mi automat, „wstążkę georgijewską”, mundur, oraz zmusi mnie, bym się ostrzygł na krótko, by zapobiec niebezpieczeństwu, iż do redakcji przyniosę wszy. Oddzwoniłem i powiedziałem, że nie dam rady przyjść na rozmowę o pracy. I nie poszedłem.

Poszedłem do babci na pierogi

Moja babcia jest człowiekiem prostym. Nie zdobyła wielkiego wykształcenia. Ale nie brakuje jej życiowej mądrości, potrafi intuicyjnie i zawsze prawidłowo odróżnić dobro od zła. I jej pierogi są zawsze takie, jakie powinny być u babci. Pijemy herbatę. Zajadam się.

- Roma, no i jak tam z pracą?
- Syf babciu.
- Przecież masz talent. Co to znaczy „syf”?
- Nikt dziś na talent nie zwraca uwagi. Dziennikarze stali się żołnierzami. Wysłano ich na front. Ale biorą tylko sprawdzonych, lojalnych i zdrowych.
- Zarazy.
- Kto?
- Kto? Kto? Obama. I Ukraińcy. Wszystkim napaskudzili. Cierpisz nawet ty, mój wnuk.
- Obama? Napaskudził mnie… W jaki sposób? Po co? I Ukraińcy?
- A kto odpowiada za tę wojnę? Obama. I Ukraińcy. Roma, a dlaczego nie możesz zająć się czymś niepolitycznym? Jak Małachow (Andriej Małachow – jeden najpopularniejszych w Rosji dziennikarzy telewizyjnych, showman, prowadzi przede wszystkim programy rozrywkowe – „mediawRosji”)
- On też zrobił program na temat Krymu, jeśli się nie mylę.
- No i w porządku, że o Krymie. Dzielny chłopak. Teraz właśnie trzeba robić programy o Krymie. Trzeba wszystkim opowiadać, że teraz jest nasz. Zawsze był naszym. Spróbuj, tu jest pieróg z kapustą…

Przeżuwam i uświadamiam sobie, że ten wirus rozprzestrzenia się szybciej od Eboli. Dociera wszędzie, zaraża telewizyjnych szefów, telewizory, mózg mojej babci, pierogi, kapustę, wszystko. Trochę później odbyłem podobną rozmowę z dziadkiem żony. Jest inwalidą o jednej nodze, przeszedł Wielką Wojnę Ojczyźnianą: kijowska junta, Krym jest nasz ! Dziadkowi, tak jak i babci, także było strasznie przykro, że zostałem bez pracy. Obama.

Wreszcie telefony ze stacji telewizyjnych ustały. Poczułem panikę. Wpadłem w depresję. Wydało mi się, że doświadczam końca świata. Zostałem bez pracy. Szukam jej, ale podczas rozmów kwalifikacyjnych, padają pytania, jakie powinni raczej zadawać oficerowie służb specjalnych, poszukując kandydatów do pracy wśród absolwentów szkoły FSB.

Mam do spłacenia kredyt hipoteczny. W domu małe dziecko. Żona tylko przez jakiś czas będzie się czuć lepiej – remisja. Więc muszę myśleć. Myśl ! MYŚL !

Kiedy skończyły się pieniądze z ostatniej wypłaty, zacząłem telefonować do przyjaciół pracujących w ogólno rosyjskich telewizjach. Może znaleźliby jakieś sprytne rozwiązanie… bokiem…. ostrożniutko…, by przecisnąć się między wydziałem odpowiedzialnym za nieprawdę, a wydziałem odpowiadającym za półprawdę, by dotrzeć do trzeciego, produkującego błyszczącą chałę – jak mądrze poradziła moja babcia (i został kimś w rodzaju Małachowa). Ale przyjaciele odpowiadali, że ostrożniutko teraz się nie da. Albo zakładasz mundur z naramiennikami, albo po cywilnemu zajmujesz się czymś zupełnie innym. Telewizja z wielkim rozmachem prowadzi teraz działania wojenne. Wszystkie siły, budżety, zapasy przeznaczone są dla frontu, mają przynieść zwycięstwo. Na tyłach też jest niebezpiecznie. Telewizyjni generałowie żyją w nieustannym napięciu.



Po przejęciu telewizji NTV przez koncern medialny Gazprom-Media Marianna Maksymowska 

przeniosla się do telewizji REN-TV. Tu przez ponad 10 lat udawało jej się realizować 

zdumiewająco otwarty przegląd politycznych wydarzen tygodnia. 


Jeden z moich przyjaciół, jak z raz w mundurze generalskim, pracuje w WGTRK (państwowy koncern medialny, właściciel stacji TV „Rossija” – „mediawRosji”), od kliku dni i nocy nie wychodzi z gabinetu. Co chwila dzwoni telefon, kierownictwo co 15 minut wydaje nowe psychoneurologiczne rozkazy:

- Kiedy to wszystko tylko się zaczynało, a Janukowicz dopiero co uciekł z Ukrainy, pomagała kokaina. Teraz i z nią nie jest lepiej. Roma, kicha do kwadratu. Trzymam się tylko dzięki temu, że mam dobry metabolizm, wbrew zdrowemu rozsądkowi. Działam na autopilocie. Napięcie jest nie do zniesienia. Zdarzyło się, że z nerwów, z oczu poszła mi krew.
- Waszym widzom, też z oczu cieknie krew. Po co to robisz?
- Rodzina.

Wszyscy rozumieją wszystko. Telewizyjni szefowie rozumieją lepiej od innych. Na wielu ludzi w telewizji, poczucie, iż za chwilę wszystko się rozwali działa motywacyjnie. Jutro rozwali się wszystko w naszej firmie, w gospodarce, i tak w ogóle w kraju – to znaczy, iż już dziś trzeba w robocie wycisnąć z siebie wszystko. To oznacza, iż zgadzać się trzeba na wszystko. Każą kłamać, trzeba kłamać. Wydadzą polecenie, by prowadzący w programie na żywo, rozebrali się, szczeknęli, zrobili sobie zastrzyk z heroiny – będzie zrobione wszystko, striptiz, szczeknięcie, zastrzyk, co komu tylko przyjdzie do głowy. Ważne, by starczyło czasu na zrobienie wystarczających oszczędności, potem można razem z rodziną wyskoczyć z odjeżdżającego pociągu.

W październiku 2014 roku zastępca Olega Dobrodiejewa (szef państwowego koncernu medialnego WGTRK – „mediawRosji”) Siergiej Archipow porzucił stanowisko, wyjechał za granicę, tam będzie pracował.  W dziale prasowym WGTRK odmówili komentarza na ten temat, ograniczyli się do czterech słów: „Wyjechał do pracy za granicą.”

Mój dobry przyjaciel – człowiek porządny i utalentowany, przepracował wiele lat w WGTRK na stanowisku kierownika wydziału. Przez cały czas klął, cierpiał, czul się obrzydliwie, wytrzymywał… Miał jeden „humanitarny” cel, zamiast dla telewizji „Rosja” i państwa Rosja żyć i pracować w Europie. Zdobył to, o czym marzył…. Załatwił sobie prawo pobytu w jednym z przytulnych państw Unii Europejskiej i wyjechał.

I żeby tylko on. Przyjedźcie latem do Jurmały i przejdźcie się po nabrzeżu. Wśród spotkanych, co piąty – jeśli nie co czwarty – okaże się generałem rosyjskiej telewizji. Rosyjscy dziennikarze i prowadzący programów wykupili w Łotwie tysiące metrów kwadratowych powierzchni mieszkalnej.


Mniejsze zło

Rozmyślałem więc przez cały czas. Wcześniej kolegom z tego samego roku na dziennikarstwie przyglądałem się podejrzliwie, zwłaszcza tym, którzy po studiach znaleźli pracę poza zawodem. Ktoś został na przykład rzecznikiem prasowym wicepremier Olgi Golodiec (odpowiada za kwestie socjalne w rządzie Dmitrija Miedwiediewa – „mediawRosji”). Ktoś inny trafił jako asystent do rzecznika do spraw dziecka Pawla Astachowa (Astachow cieszy się w kręgach liberalnych szczególnie marną reputacją – „mediawRosji”). No i jak? Przecież to takie nudne. A po drugie, gdy się zostanie asystentem Pawła Astachowa, przed snem zapewnie trzeba zdejmować z głowy bandaż z napisem: „Zjadam dzieci.” A poza godzinami snu trzeba go nosić przez cały czas.

Teraz, czy w ogóle da się w łatwy sposób znaleźć odpowiedź na pytanie, o to które zło jest gorsze? Umowne ministerstwo rozwoju gospodarczego, czy umowna dyrekcja programów prawnych NTV? Pytanie bardzo dziś wątpliwe.

Telewizja stała się państwem. Państwo przekształciło się w swój obraz z ekranów telewizji. Dziennikarz telewizyjny niczym się już nie odróżnia od urzędnika państwowego (i on też już dawno kupił mieszkanie nad morzem, tylko nie na Krymie). Urzędnik państwowy już się nie boi dziennikarza telewizyjnego (choć bać się go powinien przez cały czas). Wywiad w telewizji przypomina dziś codzienną odprawę, na której spotykają się podwładny (dziennikarz) i zwierzchnik (przedstawiciel władz). Telewizyjne tematy informacyjne zamieniają mózgi naszych babć, w to co powinno być w środku babcinych pierogów. W nadzienie.

A na razie będę kleić pierogi. Potem zobaczymy. Recepta jest prosta. Kolejne porcje mąki przesianej przez sito, zmieszane z solą wysypać na stolnicę.  Potem ugnieść miękkie ciasto, będzie się nieco kleiło do rąk. Ugniatać ręcznie przez 15-20 minut. W robocie przez 8 minut. Gotowe ciasto ułożyć na stolnicy i ugniatać je jeszcze przez kilka minut. Przygotować nadzienie. Od gotowego ciasta odrywać niewielkie kawałki, rozpłaszczać je palcami, albo wałkiem, wycinać z nich krążki o potrzebnej średnicy (8-10 cm). Po środku umieścić porcję nadzienia. Jeśli ciasto wciąż jeszcze trochę klei się do rąk, na stolnicę wysypać odrobinę mąki.



Tłum.: ZDZ




Artykuł ukazał się na lamach portalu Meduza.io . Portal pod kierownictwem Galiny Timczenko powstaje w stolicy Łotwy Rydze, pracują w nim dziennikarze dawnego moskiewskiego portalu lenta.ru
https://meduza.io/feature/2014/12/29/babushka-eto-svyatoe






*Roman Super, popularny rosyjski dziennikarz telewizyjny średniego pokolenia. Był reporterem telewizji REN TV. Laureat nagrody portalu SNOB w kategorii „Dziennikarstwo” w 2013 roku. Reporter telewizyjny 2013 roku – nagroda rosyjskich krytyków telewizyjnych. Jest autorem licznych artykułów publikowanych w prasie drukowanej i w sieci (GQ, Esquire, Afisza). 








Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com